To takie oczywiste, że wrzucamy list do skrzynki lub nadajemy go na poczcie i po kilku dniach trafia do adresata. To jest normalne, że listonosz przynosi nam korespondencje bądź emeryturę. Ale czy tak będzie jutro? Od kilku miesięcy listonosze protestują, także częstochowscy. Coraz częściej słychać zapowiedzi, że przestaną pracować w ogóle.
O tym, co jest powodem protestów, opowiada Maria Z., częstochowska listonoszka [dane personalne do wiadomości redakcji].
– Czego się domagacie?
– Przede wszystkim domagamy się podwyżki o 500 zł. Premiowania naszej pracy tak jak kiedyś, czyli miesięcznie, a nie jak wprowadzono ostatnio – kwartalnie. Poza tym uważamy, że należy przywrócić status pracy listonosza w warunkach uciążliwych. Ja idę w deszczu, burzę czy śnieg, nieraz muszę wejść na trzecie, czwarte piętro – zapewniam, że są to warunki uciążliwe. Na dokładkę nie mamy żadnych dodatków, dostajemy jedynie za pranie odzieży roboczej. Kiedyś był też dodatek – tak zwane kasowe, bo przecież mamy do czynienia z pieniędzmi. Władze poczty zabrały listonoszom dosłownie wszystko, jesteśmy tylko na gołej pensji. Domagamy się więcej godności. Praca dla człowieka, a nie człowiek dla pracy.
– Praca listonosza nigdy nie należała do łatwych…
– To prawda. Kiedyś listonosz był od roznoszenia listów zwykłych, poleconych, przesyłek, przekazów, przede wszystkim rentowych i emerytalnych. Ale z roku na rok mamy coraz większe obciążenia, coraz więcej pracy, a nie idą za tym pieniądze. Nie tak dawno doszło mam rozdawanie tak zwanych „druków bezadresowych”. Obecnie roznosimy grube koperty od jednego z producentów produktów dla zwierząt. Mówiąc wprost, rozdajemy „kości” do zębów dla psów. Na razie każdy z listonoszy ma do rozniesienia po czterysta takich „podarków”. Mamy to rozdać mieszkańcom Częstochowy, bez względu na to, czy ktoś ma psa, czy nie.
Takie parodie zdarzały się często w ciągu ostatnich lat. Wtedy też protestowaliśmy. Dziś finał jest taki – kiedyś poczta zatrudniała drukonoszy, czyli firmę zewnętrzną, nie trwało to jednak długo. Dyrekcja poczty znalazła luki w przepisach, że druki bezadresowe nadane na poczcie, mamy roznosić. Teraz nam dowalili te prezenty dla psów.
– A gdyby pani odmówiła noszenia psich „kości”?
– Jak odmówię, to będą mnie chcieli ukarać, pewnie jakąś naganą, a to wiąże się z tym, że nie dostanę premii kwartalnej.
– Czym się dziś jeszcze zajmuje listonosz?
– Prócz listów, niektórzy listonosze spisują liczniki gazowe. Nie wolno im tego robić w dni robocze, jedynie dodatkowo w sobotę. Na razie są to tylko liczniki gazowe, ale już mówi się o licznikach prądu i wodomierzach. Zakładamy też konta bankowe lub ubezpieczamy ludzi i firmy, sprzedajemy znaczki, karty zasilające telefon, no i roznosimy te tak zwane prezenty. Tak wygląda dziś praca listonosza.
– Są jakieś normy obciążenia torby?
– Normy swoje, życie swoje. Jest taki dzień, że jest mnóstwo listów, a jest taki, że mam ich mniej, ale lekkiej torby nie ma nigdy. Czasem dzięki uprzejmości kogoś w sklepiku lub jakiejś firmy na parterze zostawiam część listów, by nie dźwigać wszystkiego naraz na wyższe piętra. Często w blokach są skrzynki kontaktowe, do których pakietowy samochód przywozi korespondencję, którą mam dostarczyć. Więc to nie jest tak, że ja sobie wychodzę z jedną torbą i koniec. Ja tę torbę napełniam kilka razy dziennie i tego jest naprawdę bardzo dużo. W torbę wejdzie koło piętnaście kilogramów. Niedawno, my kobiety wywalczyłyśmy wózki, w których wozimy te ciężary i w ten sposób trochę oszczędzamy kręgosłupy.
– Ile zarabia listonosz na rękę?
– 1.650 – 1.700 zł, ale z premiami można było zarobić więcej. Teraz już premii nie mamy. Absurdem jest to, że za pierwszy kwartał mogą nam premię wypłacić dopiero pod koniec trzeciego kwartału.
W ogóle pensja zmalała. Od ubiegłego roku, na dzień dzisiejszy listonosze potracili około 500 złotych. Zabrali nam, tłumacząc się tym, że spisali umowę wielozwiązkową. Proszę sobie wyobrazić, że wyrobiliśmy plan i przyjechała dyrekcja z Katowic, by nam osobiście podziękować – uścisk dłoni. Na święta tamtego roku wszyscy dostaliśmy od dyrekcji warszawskiej po znaczku personalizowanym za złotówkę, z życzeniami wesołych świąt. Znaczek to bardzo fajna rzecz, ale niestety nie kupiłam nic za niego, a dyrekcja wzięła sobie premię. Za każdą jakąś innowację, centralizację i tym podobne, się premiują. I to jest okej. Gdy listonosz lub pracownik w okienku zgubi list, musi za niego zapłacić pięćdziesięciokrotną wartość 2,20 zł, i zdarzało się, że niejeden z nas to płacił. Dyrekcja za nic nie ponosi konsekwencji.
Niewypałem, naszym zdaniem, była umowa podpisana z sądem, który miał przygotowane 470 milionów, a poczta przetarg wygrała za 200 milionów. Więc sąd jest do przodu z kasą. W całym kraju w sądownictwie dali sobie podwyżki, bo zaoszczędzili na kontrakcie z Polską Pocztą.
Ten kontrakt z sądem przewiduje, że do końca lipca wszyscy musimy mieć tablety, cała Polska. Jak otrzyma pani z sądu list, to pani rysikiem mi się na tym tablecie podpisze, i to myk, myk, już będzie w sądzie. Taki tablet to przecież dla nas listonoszy dodatkowy ciężar, trzeba go codziennie doładowywać, bo bateria nie wytrzymuje, no i człowiek odpowiada za niego. Wiemy od kolegów z innych miast, co się dzieje. Tablety się psują, a rysiki gubią. W przypadku rysików nie dostajemy zastępczych, za nowy listonosz musi zapłacić 200 zł. Po prostu jakiś absurd.
Ja naprawdę wszystko rozumiem – mamy większe obciążenia, ale niech to idzie w parze z wynagrodzeniami.
– Co, jeśli protesty listonoszy nic nie przyniosą?
– To przestaniemy w ogóle pracować. Dyrekcja Poczty Polskiej nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jest to bardzo prawdopodobne. My w Częstochowie protestujemy od trzech miesięcy. Pierwsza pikieta była w marcu, teraz w lipcu powtórzyliśmy. Podobne protesty odbywały się w innych miastach, w około dziesięciu, w tym w Zielonej Górze i w Poznaniu. Na chwilę obecną następne miasta wyjdą z pikietami na ulicę, jeżeli to nie pomoże – staniemy.