Z wiekiem człowiek robi się leniwym sybarytą, zatem ostatnią rzeczą, o której marzę, jest możliwość spalenia się na stosie w imię jakiejkolwiek idei. Morze emocji przedwyborczych jest tak rozhuśtane, że z wielkim trudem mój organizm broni się przed objawami choroby morskiej.
Trudno się nie bać. Człowiek przyzwyczaił się do dobrego, uważa to za stan naturalny swego życia. Pamięta się jeszcze doświadczenia ze stanu nienormalnego, ale są one – z dzisiejszej perspektywy – tak absurdalne, że niepowtarzalne. Mimo tego wyobraźnia pracuje, budzę się więc rano z lękami o przyszłość.
Rozhuśtane emocje zbudowały dwa, przeciwstawne sobie, plemiona polityczne, każde z nich liczyć może na poparcie ok 35% uczestniczących w wyborach obywateli. Dominacja tych dwóch plemion, ich wzmożenie emocjonalne, powoduje, że nie ma miejsca na neutralność, nie da rady być „symetrystą”, trzeba każdego dnia, w każdej godzinie się określać, dając słowem, gestem, wyrazem twarzy sygnał, po której jesteśmy stronie.
Bywa, jajogłowi eksperci powiedzą, że to cecha każdej demokracji, wskażą jako przykład Amerykę. Jako eksperci dumni są przy tym z tego, że skutecznie udało im się przeszczepić zwyczaje jankeskie, podobnie podzielić i rozpalić emocjonalnie społeczeństwo. Dodają, z minami mędrca, że to skuteczność w rozpalaniu tych emocji zdecydowała, że rządzą demokraci lub republikanie. Tym samym, nasi znawcy gotowi są, za odpowiednim wynagrodzeniem, zapewnić wygraną jednemu z naszych rodzimych plemion.
Starej daty uczeni mają zakodowaną ostrożność w prowadzeniu eksperymentów. Wiedzą, że każde działanie przynieść może niepożądane skutki. W Ameryce objawiło się to szturmem tłumu na Kapitol. A Ameryka to 250 lat ciągłości w doskonaleniu mechanizmu demokracji, kraj wzorcowego patriotyzmu, widocznego w szacunku dla sztandaru i w przestrzeganiu prawa. Emocje towarzyszyły tam kampaniom wyborczym od czasów Waszyngtona, po wyborach ogół jednak mówił jednomyślnie: to nasz Prezydent. Szturm na Kapitol to wypadek przy pracy, ekstremiści negujący legalność prezydentury Joe Bidena stanowią zaledwie kilka procent ogółu społeczeństwa.
Ale czy tak będzie w w Polsce, jeśli bezrozumnie odtworzymy ich eksperyment rozpalania emocji.
Co się stanie, gdy po wyborach jedna ze stron polskiego sporu podważy ich wynik? Emocje są już tak rozpalone, że bez trudu wskazać można argumenty na rzecz odrzucenia werdyktu wyborczego. Oskarżenie przeciwnika o fałszerstwo mieści się w katalogu stosowanych działań, służących marketingowcom politycznym do rozpalania emocji. Nie ma też obecnie instytucji darzonej zaufaniem, posiadającej autorytet społeczny, która zdolna jest odrzucić oskarżenie. Czy mamy zaufanie do Sądu Najwyższego decydującego o ważności wyborów? Do Prezydenta RP, czuwającego nad przestrzeganiem konstytucyjnych zasad…? Do Trybunału Konstytucyjnego…? Do instytucji Sejmu i Senatu…? Do Kościoła, by ten napiętnował niemoralne zachowania…?
Co więc stać się może, gdy jedna ze stron nie uzna wyników wyboru. Oznacza to podważenie legalności władzy w Polsce, ze wszelkimi tego skutkami. Część obywateli powie: nie będziemy przestrzegać ICH prawa, nie będziemy IM płacić podatków, nie będziemy słuchać ICH poleceń…
Jeśli nie ma uznanej legalnej władzy, to jaki ze mnie urzędnik. Jeśli nie uznaję legalności rządu mojego państwa, to czego ja jestem obywatelem… Strach się bać takiego stanu.
Jarosław Kapsa
1 Komentarz
Pozornie artykuł z punktu widzenia symetrysty, który jednak nie pamięta okoliczności powstania KOD, czy ruchu obrony sądów.Panie Jarku lubię Pana ale radzę spojrzeć w lustro – to polityczne …