Już w przyszła środę zagości w Częstochowie Gala Piosenki Biesiadnej. W środę 11 marca, w hali sportowej na Zawodziu, odbędzie się dwudziestolecie tej doskonale wszystkim znanej imprezy.
Zbigniew Górny Częstochowę zna, dobrze pamięta i ma z naszego miastem dobre wspomnienia. Zapytany, czy to wspomnienia związane z pielgrzymowaniem, odpowiada, że nie tylko. Był oczywiście niejednokrotnie na Jasnej Górze, zwiedzał ją, podziwiał i interesował się nią głównie jako atrakcją związaną z tradycją i socjologią. Wspomnienie które wryło się w pamięć artysty najbardziej związane jest jednak nie z klasztorem ojców paulinów, a z pewną nadspodziewanie dużą i nie do końca zaplanowaną imprezą.
Jak zabawa, to na całego
– To były moje czterdzieste urodziny – wspomina Zbigniew górny. – Byliśmy wtedy w trasie, a tego dnia po występach w Częstochowie, nocowaliśmy całą ekipą w jednym z hoteli. Podróżowaliśmy wtedy po Polsce z programem kabaretowym, którego gwiazdami byli Andrzej Zaorski i Bohdan Smoleń, towarzyszyło nam jeszcze kilku innych znanych artystów, a wraz z całą orkiestrą było nas około 70 osób. Mieliśmy więc zarezerwowaną duża salę bankietową i tam udaliśmy się na moją czterdziestkę.
Okazało się, że urodzinowa impreza Górnego nie była tego wieczoru jedyną, w drugiej sali bowiem odbywało się wesele. Nie było trzeba wiele czasu, by obie imprezy połączyły się w biesiadę, która zatrzęsła hotelem.
– Nikt nie zauważył kiedy sąsiadujące przyjęcia zaczęły się przenikać, a w końcu całkowicie się wymieszały – wspomina Górny z uśmiechem. – Państwo młodzi okazali się sympatyczni, weselni goście byli ciekawi znanych ze sceny postaci, tańczyliśmy razem do świtu, pozawiązywały się znajomości, odwiedzaliśmy się i piliśmy wódkę w pokojach, nad ranem zostaliśmy zaproszeni na poprawiny i w sumie balowaliśmy razem przez dwa dni ponad 150-osobową ekipą – relacjonuje ówczesny jubilat ozmarzonym tonem głosu. – Dlatego właśnie nigdy nie zapomnę Częstochowy i dlatego mam do niej wielki sentyment – podsumowuje nasz rozmówca.
Cała sala śpiewa z nami
Historia ta dowodzi, że „Piosenka Biesiadna” (notabene termin ten wymyślony został także przez Górnego na potrzeby telewizji), to nie tylko praca ale i rzeczywista pasja kompozytora. Uważa on, że biesiadne melodie, od dawna zakorzenione w naszej kulturze niezawodnie wywołują wspólne przeżywanie radości, powodują wspólną zabawę i dlatego podobają się niemal wszystkim.
– W tych melodiach są tradycyjne elementy ludowe, ale i elementy szlacheckiej kultury dworskiej, pojawiają się też smaczki importowane zza granicy. W takich melodiach jak np. „Czerwone maki” słychać to bardzo dobrze – kompozytor uzasadnia, że to co łączyło Polaków jeszcze w czasach zaborów, do tej pory w duszy gra kolejnym pokoleniom, bo przecież takie popularne piosenki jak choćby „Wojenko wojenko”, czy „Przybyli ułani” są cały czas obecne w naszych domach, śpiewane nieraz przy najrozmaitszych rodzinnych uroczystościach. Znamy je, dobrze nam się kojarzą, i dlatego porywają wszystkich bez względu na wiek.
Początkowo chodziło o podryw
– Zacząłem grać publicznie jeszcze w szkole muzycznej by przypodobać się koleżankom – wspomina Zbigniew Górny. – Znałem mnóstwo popularnych piosenek i potrafiłem je zagrać na pianinie. Robiło to wrażenie na dziewczynach – mówi kompozytor z dumą i zauważa, że już wtedy, w szkole muzycznej, dostrzegał wyraźne różnice między muzyką polską i zagraniczną.
– Nie znaliśmy wielu zespołów, muzykę zagraniczną trudno było u nas usłyszeć, w latach 60-tych znaliśmy ją w zasadzie tylko z rozgłośni harcerskiej. Radio raczej nie lansowało zagranicznej muzyki, poza popularnymi przebojami Beatlesów i Rolling Stonesów, ale na szczęście dysk dżokeje przywozili pirackie płyty zza granicy i dzięki temu na dyskotekach można było usłyszeć i inne zespoły. Piosenki zagranicznych gwiazd bardzo się oczywiście wszystkim podobały, ale jednocześnie wydawały się do siebie dość podobne. Nasza rodzima muzyka natomiast, miała swój niepowtarzalny charakter, miała specyficzny smaczek, a to właśnie dzięki temu, że artyści tacy jak Czesław Niemen, Skaldowie, czy Czerwone Gitary chętnie inspirowali się tradycyjną polską muzyką ludową – wspomina nasz rozmówca i dodaje, że właśnie taką muzyką udawało mu się rozkołysać słuchaczy najłatwiej.
Mimo jednak wysiłków czynionych przez dysk dżokejów i redaktorów audycji muzycznych Zbigniew Górny miał niedosyt muzyki zagranicznej. Przedkładał nad nią wprawdzie muzykę polską, którą był przesiąknięty i którą pokochał nade wszystko, ale cały czas szukał świeżych brzmień, bo lubił posłuchać czegoś twórczego, nowatorskiego.
Powiew świeżości i nowe horyzonty
– Przełom nastąpił w roku 1976, kiedy wraz z Zenonem Laskowikiem pojechaliśmy na występy do Stanów Zjednoczonych. Przywiozłem stamtąd kilkadziesiąt płyt, zupełnych nowinek, rzeczy zupełnie nieznanych w Polsce i gdy je po powrocie do kraju przesłuchiwałem z wypiekami na twarzy, otworzyła się dla mnie nowa era.
Kompozytor przypomina, że na zachodzie pojawiało się wtedy sporo wpływów soulowych zarówno w muzyce rozrywkowej, jak i w jazzowej.
– Bardzo mi się to podobało. Pod wpływem tamtych rytmów spojrzałem na muzykę pod nieco innym kątem, a i moje myślenie o jej tworzeniu też ewoluowało.
Chociaż zafascynowany nowinkami, Górny nie zapominał o korzeniach. Do tej pory chętnie słucha tych muzyków, w twórczości których dostrzega staropolskie wpływy.
Śladami rodzimego folku
Zbigniew Górny bardzo się cieszy z tego, że polscy artyści, podobnie jak w czasach jego młodości, wciąż chętnie wplatają w swoje kompozycje elementy polskiej muzyki ludowej. Zwraca uwagę na fakt, że to nie jest wynalazek ostatnich lat, bo przecież już Fryderyk Chopin czerpał całymi garściami właśnie z polskiego folkloru. Zwłaszcza podoba się Górnemu twórczość Leszka Możdżera, o której się pochlebnie wypowiada. O Leszku Możdżerze zrobiło się ostatnimi laty w mediach głośno za sprawą trasy koncertowej „Męskie Granie”, dzięki której jego muzyka pojawiła się nawet w mediach uważanych za raczej komercyjne. Naszemu rozmówcy niestety brakuje w stacjach radiowych polskiej muzyki inspirowanej swojską nutą, więc popularność Możdżera może mieć, jego zdaniem, dobry wpływ na kształtowanie gustu młodzieży.
Górny zauważa także z zadowoleniem, że stare piosenki w nowych aranżacjach są coraz chętniej przybliżane młodym słuchaczom przez takich wykonawców jak choćby Tymon Tymański, Kazik Staszewski, czy Maciej Maleńczuk. Sięganie do korzeni jest zdaniem kompozytora dobrym nawykiem i służy zarówno samym artystom, jak i publiczności, która dzięki temu wciąż ma kontakt z tradycją.
Grać trzeba naprawdę
Podpytywany o to, czy nowoczesna muzyka taneczna, oparta na syntezatorach i samplerach, jest zagrożeniem dla muzyki tradycyjnej, Zbigniew Górny uspokaja, że prawdziwe granie broni się samo i raczej nie da się zastąpić generowaną komputerowo papką.
– Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że chce szybko zarobić pieniądze i produkuje chwytliwe utwory, tak jak piekarz produkuje bułeczki, to oczywiście z łatwością wstrzeli się w aktualnie modny nurt bezkrytycznie lansowany przez najbardziej skomercjalizowane stacje radiowe. Trzeba po prostu naśladować znane przeboje, nierzadko stosując sztuczki polegające na drobnym modyfikowaniu hitów, by nie było to jawne „pożyczanie” sobie cudzych melodii.
W ten sposób korzysta się z gotowych zagrywek, czy brzmień instrumentów. Zdaniem jednak Górnego posuwanie się do takich zabiegów nie jest w dobrym smaku.
– Jeśli ktoś produkuje muzykę powielając utarte schematy i próbując się przypodobać głównie stacjom radiowym, to może oczywiście liczyć na krótkotrwały komercyjny sukces, jednak w mojej opinii to jest raczej taka muzyczna szarlataneria, produkowane taśmowo utwory upodabniają się do siebie coraz bardziej, a radiowa papka robi się coraz bardziej monotonna. Na dłuższą metę to się nie sprawdza – komentuje Górny i uzasadnia, że melodie grane na żywo przez muzyków z prawdziwymi instrumentami zawsze wygrają z produkcjami z komputera.
Jak za dawnych lat
– Widać to najlepiej na przykładzie muzyki podwórkowej, którą pamiętam jeszcze z lat dzieciństwa – mówi Zbigniew Górny. – W latach 60-tych chodziłem godzinami za cygańskimi kapelami, brama za bramą, podwórze za podwórzem… Kilku ludzi grających na akustycznych instrumentach i kilka tancerek potrafiło rozbujać cała kamienicę. Patrzyłem jak urzeczony, jak energia i entuzjazm muzyków udziela się publice, jak ludzie zaczynają śpiewać razem z Cyganami. Widać było, że kapela gra z serca, że sami muzycy uwielbiają to, co robią i cieszą się tym. Właśnie ta szczerość i bezpośredniość ujmowały słuchaczy najbardziej – podsumowuje Górny i mówi, że współcześnie coraz rzadziej udaje mu się na ulicach posłuchać właśnie takiej, szczerej i spontanicznej muzyki.
– Widuję, owszem, tu i ówdzie sznyt-kapele podwórkowe, ale muzycy w kraciastych ubraniach zbyt często, moim zdaniem, wzorują się na dixielandzie, a tu przecież nie jest Nowy Orlean. Nie mam nic przeciwko takiemu graniu, ale o wiele bardziej się cieszę, gdy spotkam taki zespól grający na swojską, polską nutę – komentuje Górny.
Znowu zatrzęsie Częstochową
Pytany o to, jak zarekomendować częstochowskie wydarzenie muzyczne kompozytor skromnie, ale szczerze mówi, że Gala Piosenki Biesiadnej to ewenement nieporównywalny z czymkolwiek innym.
– Podczas moich biesiad otwierają się dusze, głowy i gardła – zauważa Zbigniew Górny. – To jest trzygodzinny trans, amok, którym nikt się nie męczy i którego końca nikt nie chce. Od 20 lat zawsze jest tak samo. Publiczności jest ciągle mało, domaga się bisów, nie chce muzyków wypuścić ze sceny. W Częstochowie z pewnością będzie tak samo.