Zgodnie z zapowiedzią, artykuł o Spółdzielni Socjalnej „Jasne, że zmiana”, utworzonej przez miasto Częstochowa, był pierwszym z serii publikacji. Drugą odsłonę poświęcamy kolejnej Spółdzielni Socjalnej – „Jasne, że bus”. Osoba niezorientowana w sytuacji mogłaby powiedzieć: miasto bezrobotnym kierowcom stworzyło interes życia – dostali samochody, przyznali im prawie darmowych pracowników w postaci opiekunek, wiedzą, że co roku wygrają miejski przetarg na usługi transportowe osób niepełnosprawnych. Tylko pozazdrość idealnie funkcjonującej firmy, opartej na solidnych koneksjach. Nic bardziej mylnego.Sztandarowy projekt prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka (SLD) jest – co potwierdzają fakty, dokumenty i uczestnicy przedsięwzięcia – bańką mydlaną.
W poprzednim odcinku…
Spółdzielnia Socjalna „Jasne, że zmiana”, powołana przez miasto i powiązany z magistratem Polski Komitet Pomocy Społecznej w Częstochowie (PKPS) swoją działalność rozpoczęła w 2016 roku. Z relacji osób zatrudnionych w spółdzielni wynika, iż od samego początku pomysłodawcom nie chodziło o stworzenie prężnie działającego podmiotu ekonomii społecznej, zapewniającego zatrudnienie bezrobotnym. Naszą rozmówczynię przyjęto do spółdzielni na stanowisko kosmetyczki, ale w swoim zawodzie nie przepracowała ani jednego dnia. Zarząd spółdzielni, mimo przedłożonego Urzędowi Marszałkowskiemu w Katowicach biznes planu nie potrafił wdrożyć projektu w życie, przez co kobieta kilka miesięcy siedziała w domu, otrzymując w tym czasie pensje ze środków unijnych. Podejrzanymi umowami i aneksami do nich, listami obecności podpisywanymi z datą wsteczną wymuszono na niej zajmowanie się osobami niepełnosprawnymi ruchowo i psychicznie, mimo że nie nigdy nie miała nic wspólnego z zawodem opiekunki. W czasie jej „przygody” ze Spółdzielnią Socjalną „Jasne, że zmiana”, kobieta przeszła serie zupełnie nieprzydatnych – jej zdaniem – szkoleń i kursów, przy czym żaden nie dotyczył opieki nad osobami niepełnosprawnymi. Kobieta opowiadając o pracy w spółdzielni poddała w wątpliwość, czy w ramach projektu unijnego dokonano zakupu, zapisanych we wniosku sprzętów. Gdy przyjmowała się do pracy obiecywano jej, że do dyspozycji będzie miała samochód służbowy, umożliwiający dojazd do klientów na zabiegi kosmetyczne. Samochodu nigdy nie widziała, zresztą kosmetyką też się nie zajmuje, bo obecnie karmi, myje i zmienia pieluchy osobom niedołężnym, jako opiekunka. Po zakończeniu rocznej umowy o pracę (w listopadzie) kobieta nie chce nigdy więcej słyszeć o żadnym podmiocie ekonomii społecznej.
Dodać należy, że Spółdzielnia Socjalna „Jasne, że zmiana” zatrudnia trzy opiekunki, dwie fryzjerki i jedną kosmetyczkę. Wszystkie panie zajmują się opieką nad osobami niepełnosprawnymi. Prezesem spółdzielni jest Agnieszka Gruziewska [jednocześnie pracownik Urzędu Miasta – red. przyp.], a jej zastępcą Marzena Szczukocka. Wszelkie szkolenia (także te przed rozpoczęciem działalności spółdzielni), ewentualny zakup sprzętu, pensje i ZUS-y pracowników oraz wiele innych kosztów pokrywa ze środków Unii Europejskiej Urząd Marszałkowski w Katowicach za pośrednictwem Jurajskiego Ośrodka Wsparcia Ekonomii Społecznej (JOWES), utworzonego przez miejską spółkę Agencję Rozwoju Regionalnego (ARR). Miasto więc samo sobie przyznaje środki unijne na utworzenie własnej spółdzielni, bo wygrywa konkursy na dotacje, które samo organizuje za pośrednictwem miejskiej spółki, której jest stuprocentowym właścicielem.
Za unijne pieniądze
Spółdzielnia Socjalna „Jasne, że bus” – podobnie jak „Jasne, że zmiana” – powstała w ramach działalności JOWES-u, powołanego przez ARR w 2013 roku. We wszystkich projektach JOWES-u tworzących spółdzielnie socjalne chodziło o to, by osoby bezrobotne na tyle się uaktywniły, aby wspólnie, jako grupa ludzi bez pracy tworzyli np. spółdzielnię socjalną. Niewątpliwym atutem, zachęcającym osoby bez pracy do zaangażowania się na rzecz spółdzielni socjalnej – jak w przypadku „Jasne, że bus” – był fakt, że utworzony podmiot w pierwszym etapie jego istnienia otrzymywał pomoc finansową od JOWES-u, na wyposażenie spółdzielni, na pensje i ZUS-y. Oczywiście JOWES był tylko pośrednikiem przekazywanych pieniędzy, tak naprawdę pochodziły one z Unii Europejskiej.
Dotarliśmy do osoby, która brała udział w finansowanym przez JOWES projekcie. Dziś co prawda nie pracuje już ani w MOPS-ie ani w Spółdzielni Socjalnej „Jasne, że bus”, ale chętnie opowie o kulisach tworzenia spółdzielni.
– Już w 2013 roku za wiceprezydenta Przemysława Koperskiego pojawiły się plany wycofania transportu osób niepełnosprawnych, którymi z ramienia miasta zajmował się Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Częstochowie (MOPS). W tym okresie w MOPS-ie pracowało ponad 600 osób, więc urzędnicy krzyczeli o przesadnej biurokracji i o tym, że trzeba to zmienić. Ówczesna dyrektorka MOPS-u Barbara Mizera wpadła na pomysł, by transport w ogóle zlikwidować. Miastu chodziło podobno o oszczędności. Po tym, gdy Koperski wrócił do rodzinnego Bielska, w jego rolę wszedł Adrian Staroniek. Pojawiła się koncepcja przeniesienia transportu osób niepełnosprawnych do MPK, ale miejski przewoźnik nie zgodził się, bo zdawał sobie sprawę, że jest to nieopłacalne.
Potem rzucono pomysł utworzenia spółdzielni socjalnej, czyli zewnętrznego podmiotu, który zajmował się będzie „likwidacją barier komunikacyjnych” zgodnie z ustawą. Warunkiem uczestniczenia w nowej spółdzielni socjalnej przez nas – kierowców zatrudnionych przecież dotąd na etatach w MOPS-ie było to, że musieliśmy się stać bezrobotnymi przez okres pół roku. Mieliśmy stać się bezrobotnymi na potrzeby projektu.
Widzi pani, na siłę chcieli tę spółdzielnię otworzyć.
W połowie roku 2013 wręczono nam wypowiedzenia. Pracowaliśmy jeszcze trzy miesiące i jednocześnie chodziliśmy na szkolenia w sprawie spółdzielni organizowane przez JOWES. Niby te szkolenia były dla bezrobotnych, a my nimi nie byliśmy, ale co tam, kazali to chodziliśmy. Potem zarejestrowaliśmy się w Powiatowym Urzędzie Pracy w Częstochowie, a na nasze miejsce do MOPS-u zatrudniono nowych kierowców. To, przyznam było chamstwo i bezczelność, nas zwolniono, a innych przyjęto. Spółdzielnia Socjalna „Jasne, że bus” otworzyła się na papierze w lutym, ale zaczęła funkcjonować dopiero w maju, w tym czasie braliśmy z PUP zasiłki dla bezrobotnych.
Przez cały ten czas zapewniano nas, że jak tylko spółdzielnia ruszy będziemy mieć lepiej niż w budżetowce, a tylko wspomnę, że jako etatowi pracownicy MOPS-u mieliśmy 13-stą pensję, dodatki za wysługę lat, premie w tym jubileuszowe i oczywiście pełny social. Potem okazało się, że wyszliśmy na spółdzielni jak Zabłocki na mydle – w spółdzielni pensje były niższe nawet o 400 złotych. Teraz wiem, o czym mówił prezydent Matyjaszczyk: „oszczędności są najważniejsze” – tylko czyim kosztem?
Prezesem spółdzielni została Agnieszka Gruziewska [ta sama, która jest teraz prezesem spółdzielni „Jasne, że zmiana” – przyp. red.] i od początku strasznie cięła koszty. Na przykład nie zapłacono nam w tamtym okresie za nawet jedną godzinę z nadgodzin, a ja w jednym tylko roku miałem ich 300.
Zresztą pani prezes zanim odeszła ze spółdzielni, by miasto nie chciało być już właścicielem „Jasne, że bus”, zostawiła nam ponad 40 tysięcy złotych strat, które musieliśmy pokrywać z wypracowanych później pieniędzy. Z prowadzenia spółdzielni wycofali się założyciele – właściciele, zrezygnowało miasto i Fundacja Integracji Społecznej „Feniks”. Zostaliśmy sami.
Od samego początku wiele nam obiecywano: mieli nam przekazać samochody MOPS-u, a minęło parę lat i nic. Jest umowa użyczenia i od czterech lat chłopaki jeżdżą tymi samymi pojazdami, co kiedyś jako pracownicy MOPS-u. Naprawy są po stronie spółdzielni, a że samochody mają po 12 i więcej lat, awarie zdarzają się dość często. W nieskończoność naprawialiśmy sprzęt, który nie jest naszą własnością. Kłopot był nawet z ubezpieczeniem tych aut, miasto wybiera ubezpieczyciela, niekoniecznie najtańszego, a my płacimy.
Niech pani nie robi takich oczu, tak było i pewnie jest do dziś.
Że niby zarabiamy…, śmiech na sali.
Kierowcy tam zarabiają po 2 tys. zł za 10 godzin pracy dziennie. Z tego co wiem, teraz jest jeszcze gorzej. Kiedyś przejeżdżaliśmy 14 tys. km miesięcznie, teraz jest limit 22 tysięcy, a zdarza się, że chłopaki przyjeżdżają znacznie więcej. Wożą nie tylko dorosłych niepełnosprawnych na rehabilitacje, ale też dzieci do szkół i przedszkoli, po nowelizacji ustawy o systemie oświaty. A kierowców nie przybyło, samochodów też nie.
Pyta pani o przetargi… Rzeczywiście prezydent Matyjaszczyk niejednokrotnie chwalił się na forum, że spółdzielnia będzie wozić niepełnosprawnych, chociaż jeszcze nie było przetargu. Przecież nikt z nas nie jest głupi i też chcieliśmy mieć gwarancje ze strony miasta.
Jedno z kryteriów dotyczyło klauzuli społecznej. Polegała ona na tym, że trzeba przyjąć trzech bezrobotnych z urzędu pracy w trakcie obowiązywania rocznej umowy, bo przetargi odbywają się co rok. Ponieważ kwota, jaką miasto płaci spółdzielni, jest mocno zaniżona, to „Jasne, że bus” nie stać na nowych pracowników. Zwalnia się więc co roku trzech kierowców, rejestruje ich w PUP, po czym z powrotem spółdzielnia ich zatrudnia. Tym sposobem według papierów co roku powstają „nowe miejsca pracy”, którymi się chwali prezydent Matyjaszczyk.
Myślę że miasto chciało się pochwalić kolejną spółdzielnią socjalną i zrobili to naszym kosztem. Na całe szczęście już nie muszę wysłuchiwać, jak to dzięki miastu mam pracę, czego więc podskakuję. Szkoda mi tylko chłopaków.
Czarnoskóry zrobił swoje, czarnoskóry może odejść
O wypowiedź poprosiliśmy również kierowców obecnie zatrudnionych w Spółdzielni Socjalnej „Jasne, że bus”.
– Nie chciałbym mieć kłopotów z tego powodu, że z panią rozmawiam, ale jest tak źle, iż chyba gorzej być nie może. Jestem członkiem spółdzielni. wszedłem w struktury, gdy one już funkcjonowały. Dostałem się do spółdzielni „Jasne, że bus” dlatego, że brakowało im kierowców.
W pierwszym okresie funkcjonowania spółdzielni, gdy jeszcze miasto było jej właścicielem, nie było tak źle. Dzieci woziliśmy tylko upośledzone ruchowo, teraz musimy wozić wszystkie z orzeczeniem o niepełnosprawności. Z ponad 100 kursów dziennie zrobiło nam się ponad 300.
Rozmawialiśmy z naczelnikiem Adrianem Starońkiem i wiceprezydentem Ryszardem Stefaniakiem, ale nasze prośby nic nie dają, a problemy są straszne.
Chcielibyśmy kontynuować naszą pracę, ale za te pieniądze zwyczajnie się nie da.
Co spędza mi sen z powiek? Sprawność samochodów, wszystkie nadwyżkowe pieniądze idą na ich naprawy. Największym kosztem dla nas są pensje, na drugim miejscu naprawy sprzętu i koszty administracyjne. Ponieważ wozimy dzieci, mamy opiekunki, wypożyczane z finansowanego przez miasto Centrum Integracji Społecznej (CIS). Ale to nie takie proste, o opiekunki musimy się postarać. Najpierw musimy znaleźć osobę bezrobotną, która by się nadawała i chciała pracować z dziećmi niepełnosprawnymi, potem dostaje ona pracę w CIS-ie, by ostatecznie wypożyczana jest nam.
A tak w ogóle jest to wyjątkowa praca, mamy do czynienia z osobami niepełnosprawnymi, które wymagają od nas dużo empatii i cierpliwości. Trzeba wiedzieć, jak zachować się, gdy osoba autystyczna dostanie ataku. Tej pracy nie może wykonywać każdy.
Tym bardziej jest nam przykro, że magistrat nie chce nam pomóc. Udowadniamy miastu, że wykonujemy więcej pracy i mamy wrażenie jakbyśmy robili to za karę, bo coraz mniej zarabiamy. Utrudnieniem jest też to, że rozmawiamy z dwoma wydziałami: z wydziałem polityki społecznej i z wydziałem edukacji, bo dowozimy niepełnosprawnych dorosłych i niepełnosprawne dzieci. Interweniowaliśmy również u senatora Artura Warzochy.
Taka postawa urzędników nie wróży dla nas nic dobrego. Gdyby miastu zależało na utrzymaniu tej spółdzielni, to by nam pomogli, bo dobrze wiedzą jak jest. Odnoszę wrażenie, że w przyszłym roku rozłożą przetarg na dwa: osobno na przewóz osób niepełnosprawnych i osobno przewóz dzieci niepełnosprawnych do szkół. Mam nadzieję, że się mylę, ale przeczucie podpowiada mi, iż w nowych planach miasta nie ma miejsca dla naszej Spółdzielni Socjalnej „Jasne, że bus”.
3 komentarzy
Tak Pan Prezydent Matyjaszczyk wspólnie z Panią Dyrektor Barbarą Mizerą rozwalili MOPS dla swoich potrzeb. Szkoda że redakcja 7 Dni nie podjęła wcześniej tematu kiedy przekazywane były usługi PKPS-owi, Dzienne placówki Pani Mstowskiej i Ciesielskiej i Pani Markowskiej. Wszystko poszło na biznes nie liczył się nikt z ludźmi i tak złote motylki mają dobrze w naszym mieście.
Tak Pan Prezydent Matyjaszczyk wspólnie z Panią Dyrektor Barbarą Mizerą rozwalili MOPS dla swoich potrzeb. Szkoda że redakcja 7 Dni nie podjęła wcześniej tematu kiedy przekazywane były usługi PKPS-owi, Dzienne placówki Pani Mstowskiej i Ciesielskiej i Pani Markowskiej. Wszystko poszło na biznes nie liczył się nikt z ludźmi i tak złote motylki mają dobrze w naszym mieście.
smutna – 7 dni już dwa lata temu pisało o MOPSie i o układach pracowników magistratu i ich ulubieńcach,którzy zarabiają krocie.
Pretensje można mieć do tych co dużo wiedzą na ten temat i milczą.
smutna – 7 dni już dwa lata temu pisało o MOPSie i o układach pracowników magistratu i ich ulubieńcach,którzy zarabiają krocie.
Pretensje można mieć do tych co dużo wiedzą na ten temat i milczą.
Kryminałem pachnie … kiedy zamkną odpowiedzialnych za ten pseudobiznes dla kolesi…
Kryminałem pachnie … kiedy zamkną odpowiedzialnych za ten pseudobiznes dla kolesi…