Zachęcam Czytelników Tygodnika do poznania mojej nowej książki „Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w.”. Przestrzec tu muszę: to nie jest zbiór felietonów, lekki i łatwy w lekturze, działający skutecznie w sposób nie przerywający snu. To dwa tomy, ponad 600 stron opowieści o tysiącach ludzi mieszkających w Częstochowie w okresie między rewolucją 1905 r. a październikiem 1956 r., opowieść o ich życiu codziennym, warunkach bytowania, aktywności, marzeniach, a także czynach chwalebnych lub występnych. Osłodą dla Czytelników są świetnie dobrane przez Ryszarda Baranowskiego ilustracje, barwne obrazy naszego miasta.
Opowieści zawarte w książce toczą się na poziomie ulicznego bruku. Zaprzecza to przyjętemu stereotypowi: czym ma być historia. Oczekujemy, by historia była „magistra vita”, by dała nam przykłady i pokazała jak żyć. Pożądamy także dowartościowania, ukazania, że „my Naród”, że nasi przodkowie zdolni byli do rzeczy wspaniałych. Liczymy, zwłaszcza sięgając po historię „małych Ojczyzn”, na sentymentalny obraz z lat naszego dzieciństwa, czy dzieciństwa naszych rodziców. Wreszcie, tak jak u Sienkiewicza, tak i innych opowiadaczy o przeszłości, szukamy pokrzepienia serc, dowodu, że z niejednych ciężkich tarapatów i konkurów wychodziliśmy zwycięsko. A jeśli nawet, poszukując sensacji, zwabi was określenie „życia kryminalnego”, to oczekujecie, by zbrodniarze byli na poziomie Arsena Lupin, a prostytutki – Damy Kameliowej.
Nie można jednak od opisu przeszłości oczekiwać więcej niż od doświadczeń teraźniejszości. Życie ludzkie jest jakie jest, perły nikną w szarzyźnie. Uwzniaślanie prowadzi do banalizacji dobra, do degradacji wyjątkowych przykładów heroizmu, zamiast wzbogacać – zubaża. Dążenie do prawdy wymaga nie tylko ustalenia faktów, lecz i osadzenia ich we właściwym kontekście. Nie zrozumiemy podejmowanych przez naszych przodków wyborów, jeśli pominiemy opis warunków w jakich były podejmowane. To co dziś uznajemy za złe, kiedyś było moralnie obojętne, musimy więc poznawać warunki materialne życia, jak i obowiązujące w danej społeczności normy, zarówno prawne jak i zwyczajowe, by zrozumieć postępowanie jednostek. W osądach zachowajmy pokorę, wdzięczni, że nas los nie wystawił na podobne próby, jakimi doświadczył odeszłe pokolenia.
Obraz historii jest subiektywnym dziełem autora opisu. Książka o historii często więcej nam mówi o epoce, w której powstawała, niż o tej opisywanej. Znajomy i wielce przeze mnie ceniony historyk częstochowski, zwracał mi prywatnie uwagę: obiektywnie historię to można pisać do 1914 r., potem to już jest polityka. Rzeczywiście w XX w., dzięki wzrostowi czytelnictwa, w tym czytelnictwa prasy masowej, historia stawała się polityką historyczną. Dobór faktów i ich ocena miał służyć budowaniu tożsamości obozów politycznych lub uzasadnianiu posiadanej władzy. Jeśli słusznie wskazujemy fałsze historyczne popełniane na zlecenie władz PRL, to pamiętajmy, że nie było to dzieło odkrywcze (podobnie jak i inne przejęte przez komunistów metody mobilizacji mas), lecz rozwinięcie formy agresywnej polityki historycznej stosowanej przez przedwojenne obozy polityczne. Polityka historyczna dominuje także współcześnie, co uwidoczniają powstające w naszym krajobrazie pomniki lub nowe patronaty imienne ulic lub placówek publicznych. Nie da się od tego uciec, nawet gdy staramy się możliwie obiektywnie dociekać prawdy, to nasz przekaz może stać się argumentem uzasadniającym tezy polityków historycznych. Mogę więc tylko nieśmiało, z ograniczoną wiarą w efekt zapewniać: moja krytyka niektórych działań przedwojennej sanacji nie czyni ze mnie antypiłsudczyka, wspominanie o przemocy państwa kierowanej przeciw młodym narodowcom nie oznacza sympatii endeckich, wskazywanie społecznych przyczyn powstania KPP też nie wynika z ciągot lewicowych. Jak większość starzejących się mężczyzn stałem się skostniałym konserwatystą, ale mimo tego nie mogę w opisie życia codziennego pomijać zjawiska emancypacji kobiet. Nie przyjmuję także metody: o „naszych” tylko dobrze, o wrogach tylko źle. Ludzie są ludźmi, każda instytucja ludzka – w tym partie polityczne, organizmy samorządu miejskiego czy państwa – są z natury swej niedoskonałe. Moralność jest jedna: zło jest złem, dobro dobrem, bez względu kto je dokonuje. Nie można też oceniać poszczególnego człowieka przez pryzmat jednego, popełnionego przez niego nagannego czynu. Jak ocenić młodego częstochowskiego prawnika, który przed wojną pisał jadowicie antysemickie teksty, ale ginąc z godnością w oświęcimskim obozie koncentracyjnym legitymował się pomocą okazywaną osadzonym tam Żydom? Jak oceniać sanacyjnego polityka, który raził ogół butna arogancją, ale w godzinie próby wykazał heroiczne bohaterstwo? I przeciwnie – poznać w historii można było bohaterów, których zdemoralizowała posiadana władza, złamała pokusa korupcji. Ten sam człowiek w zależności od okoliczności zdolny może być do najwyższego heroizmu, jak do zwykłej podłości.
Nie oceniajmy pochopnie, póki sami nie sprostamy próbie zachowania uczciwości sumienia w najgorszych ku temu okolicznościach.
Częstochowa była jednym z prowincjonalnych miast, zmiany historii przesuwały lokalizację owego prowincjonalizmu. Byliśmy nadgranicznym miastem Imperium Rosyjskiego, przynależnym guberni piotrkowskiej na obszarze zwanym przez Polaków Królestwem Polskim, a przez Rosjan Krajem Prywislańskim. Po 1918 r. staliśmy się nadgranicznym miastem Niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej, największym ośrodkiem mieszkalnym i przemysłowym województwa kieleckiego. Po II wojnie światowej znaleźliśmy się w centrum Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, najpierw w województwie kieleckim, potem katowickim (stalinogrodzkim). Przed 1918 r. układ urbanistyczny miasta przypominał położony w linii wschód-zachód krzyż: wsparta na Starym Mieście, prowadząca na Jasną Górę, Aleja Najświętszej Maryi Panny, odchodzące na południe i północ od klasztoru ulice św. Barbary i Wieluńska. Pięćdziesiąt lat później ten układ został unieważniony, Częstochowa rozwijała się płynąc potokiem domów od hutniczego Rakowa po osiedla bloków Tysiąclecia i – później – Północy. Czy było to takie same miasto? Czy może zmiana tkanki urbanistycznej oznaczała powstanie innej, nowej Częstochowy?
Historia kształtuje się w zderzeniu z materią tysięcy indywidualnych wyborów, postaw ludzkich, wyznawanych prywatnie wartości. I wzajemnie wpływa, czasem decydująco na owe postawy, wartości, wybory… Ludzkie życie jest jak kamień w ulicznym bruku: poddane naciskowi, szlifowane ciężarem, druzgotane zewnętrzną przemocą, a jednocześnie budujące warunki po jakich toczy się kolej rzeczy. Suma doświadczeń różnych ludzi składa się na to, czym my dziś jesteśmy. Kto szuka odpowiedzi na to pytanie, ten – mam nadzieję – z uwagą pozna prezentowaną książkę
„Częstochowa. Życie kryminalne i codzienne w XX w.” dostępna będzie w Antykwarni „Niezależna”, w placówkach Domu Książki, w Muzeum Częstochowskim.
Polecam
2 komentarzy
Jak miło poczytać tekst-autoprezentację dotykającą kluczowych kwestii poznania historycznego, przekleństwa polityki historycznej sprowadzonej do propagandy, pokus mitologizowania i legenderyzmu fałszujących dzieje, pułapki prezentyzmu – interpretacji historii polegającej na przenoszeniu problemów i zjawisk właściwych współczesności na przeszłość… Zapowiada się frajda dla miłośników historii naszego miasta.
Jak miło poczytać tekst-autoprezentację dotykającą kluczowych kwestii poznania historycznego, przekleństwa polityki historycznej sprowadzonej do propagandy, pokus mitologizowania i legenderyzmu fałszujących dzieje, pułapki prezentyzmu – interpretacji historii polegającej na przenoszeniu problemów i zjawisk właściwych współczesności na przeszłość… Zapowiada się frajda dla miłośników historii naszego miasta.