Między bilbordami reklamującymi proszki do prania zawiśnie wielka tablica z napisem „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”. Słusznie i prawidłowo. Bardziej jeszcze ucieszyłbym się z napisu na murze znanego obiektu na Wartą: „Zabijam, kradnę, siedzę”.
Cały pomysł „napisowy” wynika ze sprawdzonej metody prowokacji medialnej. Na sam napis nikt by uwagi nie zwrócił, na szczęście w sukurs przychodzą spragnione tematu media. Dzięki nim nagłośnione są racje wieszaczy bilbordów. W odpowiedzi pojawi się riposta papistów podkreślających swoje przywiązanie do wiary przodków. Gdybyśmy mieli jeszcze prężne mniejszości, być może czekałaby nas fascynująca ścienna debata teologiczna.
Cóż, żyjemy w kraju tolerancyjnym. W Stanach Zjednoczonych 91% wybrałoby na prezydenta Żyda, 70% katolika, blisko 50% muzułmanina, a jedynie nie całe 30% ateistę. U nas odwrotnie: Żyd i muzułmanin odpadliby w przedbiegach, za to dwukrotnie wybieraliśmy niewierzącego prezydenta (Aleksandra Kwaśniewskiego). Nie słyszałem też, by ateistów masowo rugowano z pracy w szkolnictwie, urzędach czy uczelniach.
W naszym (a przynajmniej moim) zaściankowym stylu myślenia autodefiniowanie siebie brzmi podejrzanie. Przyznajmy, że nieco niesmacznie by zabrzmiało publiczne wyznanie: „jestem cnotą chodzącą” czy podobnie brzmiące chwalenie się swoją uczciwością, moralnością, mądrością, a nawet pięknością. W takim samym sensie odczuwa się fałsz w głoszonych – ni z gruszki, ni z pietruszki – wyznaniach: jestem wierzący, jestem niewierzący. A przepraszam, co mnie to obchodzi? Wierzysz? – cieszę się, żyj według przykazań swojej wiary, a dzięki temu wszystkim będzie żyło się lepiej (bo większość religii broni człowieka, zakazując zabijania, kradzieży, oszustw, gwałtów). Nie wierzysz? – też dobrze, ważne byś przestrzegał stanowionego przez ludzi prawa, bo dzięki temu ogół czuć się będzie bezpiecznym.
Tak czy owak, kupując chleb w piekarni, nie interesuje nas kwestia wiary piekarza, tylko świeżość pieczywa. I ta zasada przenosi się na zdecydowaną większość relacji miedzy ludźmi. Dzięki temu upowszechniły się niepisane, błogosławione kanony: „nie pytaj, nie mów”, „żyj i pozwól żyć innym”, stanowiące w praktyce kanon tolerancji. Pomyślmy bowiem, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby odrzucono owe zasady. Czy nie traktowalibyśmy tego jako formę represji, gdyby na rozmowie kwalifikacyjnej pracodawca pytał się – bez żadnego związku z wykonywanym zajęciem – o naszą wiarę/niewiarę, preferencje seksualne, poglądy polityczne czy sympatie dla klubu sportowego? I odwrotnie, jeśli ktoś bez rzeczywistego powodu oznajmia, że jest wierzący/ niewierzący, homo/hetero, PO-wiakiem/PiS-menem, kibolem Rakowa/Włókniarza – to czujemy, że taką deklaracją chce uzurpować sobie jakieś prawa szczególne.
Wracając do bilbordu. Czekam z utęsknieniem na kolejną prowokację: wywieszenie hasła „Nie kłamię. Janusz Palikot”. To byłby strzał w mózgowie.
Podobny wymyślili starożytni Grecy w postaci paradoksu zawartego w zdaniu: „pewien Kreteńczyk stwierdził, że wszyscy Kreteńczycy kłamią”.
1 Komentarz
Ważne przypomnienie potrzeby i wagi tolerancji w życiu publicznym – ciągle przecież kwestionowanej przez absolutystów moralnych czy antyrelatywistów, odsądzających od czci i wiary owego „liberała-relatywistę” czy „demokratę-sceptyka”… Wracając do tekstu, IMHO, Autor zupełnie niepotrzebnie przesadnie się kryguje czy też kokietuje czytelnika przyznając się do swego rzekomego „zaściankowego stylu myślenia”… A już zawołanie: „jestem cnotą chodzącą”- może być odebrane przez nieuważnego i czytającego bez zrozumienia czytelnika – a takich jak obserwuję, niestety, przybywa – jako zachęta i wtedy Autor może być w tarapatach, no chyba że chodzi o ten orgazm przy okazji…
Ważne przypomnienie potrzeby i wagi tolerancji w życiu publicznym – ciągle przecież kwestionowanej przez absolutystów moralnych czy antyrelatywistów, odsądzających od czci i wiary owego „liberała-relatywistę” czy „demokratę-sceptyka”… Wracając do tekstu, IMHO, Autor zupełnie niepotrzebnie przesadnie się kryguje czy też kokietuje czytelnika przyznając się do swego rzekomego „zaściankowego stylu myślenia”… A już zawołanie: „jestem cnotą chodzącą”- może być odebrane przez nieuważnego i czytającego bez zrozumienia czytelnika – a takich jak obserwuję, niestety, przybywa – jako zachęta i wtedy Autor może być w tarapatach, no chyba że chodzi o ten orgazm przy okazji…