Święta to święta. Więc wszystkiego najlepszego. Kiedyś się życzyło: oby nam się żyło długo i szczęśliwie. Teraz, w czasach demokracji, trzeba wybrać: albo długo, albo szczęśliwie.
Wybór jest istotą demokracji. W związku z tym stale mamy wrażenie, że wybraliśmy źle. Ile byśmy godzin nie spędzili, przebierając towary w sklepie, kartkując katalogi, buszując po stronach internetowych, to i tak ostatecznie dokonujemy niezadowalającego kompromisu między marzeniami a realiami.
Pan Premier (oby światłość jego nigdy cieniem nie zaszła) ogłosił rok 2013 Rokiem Rodziny. Jest to właśnie przykład takiego niezadowalającego kompromisu: część rodzin nie lubi Pana Premiera, więc Pan Premier też nie darzy miłością części rodzin. Gdyby się wszyscy we wszystkich kochali, świat byłby równie niestrawny jak polskie komedie romantyczne. Pan Premier (niech jego mądrość swym blaskiem oświetla nam drogę) był kiedyś liberałem. Bliskie więc mu są idee utylitaryzmu: w życiu chodzi o to, by możliwie najwięcej ludzi żyło szczęśliwie. Utopią byłby stan powszechnej szczęśliwości wszystkich (nawet do raju wstęp palącym jest zakazany). Nie zwalnia to jednak polityka z dążeń, by wzrastała liczba zadowolonych ze swojego życia.
Można więc mieć cień nadziei, że nie tylko w Roku Rodzin, ale także w następnych latach wyborczych Pan Premier (niechaj go stale lud za swego przewodnika obiera) dążyć będzie do przyrostu liczby zadowolonych rodzin. Mogę mu jedynie delikatnie, ze skromnością skromnego pismaka, wytknąć, że im bardziej się dąży, tym bardziej to ciąży. Każde zrobienie czegoś, owocować może wzrostem ludzi niezadowolonych.
Doświadczenie to widoczne było w przypadku pomocy rodzinie przez wydłużenie urlopu macierzyńskiego. Głos szczęśliwych zagłuszony został lamentem matek rodzących przed 18 marca. Czy Pan Premier (z sercem napełnionym empatią) wczuł się w sytuację małego Jasia urodzonego w imieniny Krystyny – 13 marca? Mamusia z tatusiem będą mu do ukończenia 18 roku życia wypominać, że przez swój niepohamowany popęd do zobaczenia świata, pozbawił rodziców pół roku szczęścia. A co powie mały Wacuś, którego mama, jak ponad pół miliona innych potencjalnych matek, była na umowie „śmieciowej” kończącej się przed porodem… Czy taki Wacuś nie będzie od małego czuł się jednostką wyalienowaną, niechcianą przez państwo?
Otóż, gdyby się dobrze zastanowić, państwo to taki rak rodziny, niszczący jej trwałość opartą na solidarności i współodpowiedzialności. Państwo swoją opiekuńczością wchodzi w rolę tatusia, zwalniając z odpowiedzialności biologicznych ojców. Gucie mają to do siebie, że są ukierunkowani na poligamię; w odróżnieniu od Mai nie czują bezpośredniego, biologicznego związku z potomstwem. To kultura przymusiła Guciów do odpowiedzialności; każde więc przejęcie przez państwo części ojcowskiej odpowiedzialności owocuje zrzucaniem przez trutniów brzemienia kultury. Gdy państwo zacznie łożyć na dziecko: wypłacać zasiłki i alimenty, zapewniać żłobek i przedszkole, troszczyć o byt i mieszkanie matki i dziecka itd. uwolnione z więzów odpowiedzialności Gucie polecą sobie bzykać do ciepłych krajów.
Życzę więc Panu, Panie Premierze (aby Twój blask świecił jak Gwiazda Zaranna), by głoszony Rok Rodziny nie spełnił się Rakiem Rodziny. I ogólnie, oby nam się żyło…