Wyobraźmy sobie, że w ramach konsultacji społecznych zostanę zapytany, czy wolę serial „M jak miłość” czy „Miłość jak M”. Na takie dictum mogę odpowiedzieć: nie wiem, nie rozumiem, zarobiony jestem i nie mam telewizora. Głos taki będzie potraktowany jako aktywny udział w konsultacjach i tym samym uzasadnienie dla podjętej decyzji o kontynuowaniu produkcji tego czy owego.
Ideałem współczesnych czasów jest uporczywe wciąganie ludzi w proces decyzyjny, przy jednoczesnym zadbaniu, byśmy nie mieli dużo do powiedzenia. Premier ćwierknie na Twiterze, coś tam zapowie; socjolodzy zrobią sondaż, opinia publiczna się wypowie, obywatele mają poczucie siego i tamtego, więc Premier może ćwierknąć inną propozycję. W sprawach, które mogą mieć dla nas prywatnie większe znaczenie, nasze zdanie może być nie istotne, bo z jakiś względów nie przewidziano konsultacji. Dla przykładu w sprawie istotnej dla wszystkich palaczy, czyli dostępności e-papierosów, głos wpływający na decyzje należy wyłącznie do lobby producentów farmaceutyków i do lobby producentów wyrobów tytoniowych. Zakup pendolino podobnie jak przewidywany zakup łodzi podwodnych też jest dla decydentów problemem zbyt poważnym, by wciągać w dyskusje nieogarnięty naród. Za to dowolnie możemy konsultować granicę wieku obowiązku szkolnego (pod warunkiem, że zgadzamy się z panią ministrą).
Jest to szkopuł, bo im więcej słów o idei demokracji bezpośredniej, partycypacji, społeczeństwie obywatelskim, konsultacjach itd, tym bardziej każdy z nas czuje się wodzony za nos i robiony do tego w konia. Zaakceptowaliśmy, milcząco lub nie, zasadę demokracji pośredniej, wprowadzając balansujące równoważnie podziały kompetencji władzy. Nie wynikało to z wygodnego zrzucenia odpowiedzialności; liczymy po prostu, że przed podjęciem każdej decyzji potrzebny jest szerszy ogląd, odpowiedni dostęp do informacji, zasięgniecie opinii fachowców, a żaden z nas nie ma luksusu środków i czasu, by w pełni to wykorzystać. Zatem skoro przekazaliśmy wybranym przez nas ludziom, prawo decydowania w naszym imieniu, to czemu nas męczą jeszcze konsultacjami… Żebyśmy czuli się współodpowiedzialni? Ale ja nie chcę być odpowiedzialny za produkcję serialu, skoro nie używam telewizora. Nie mogę także przyjąć odpowiedzialności za decyzję o wyborze łodzi podwodnej, bo nie znam głębokości Bałtyku, ani szeregu innych uwarunkowań tej decyzji. Co gorsze, w wielu sprawach zamiast współodpowiedzialnym, będę wspólnie odpowiedzialnym; bo nie znając i nie kierując się racjami innych osób preferować będę to co mi najbliższe. Wyobraźmy sobie, że prowadzimy konsultację na planem budowy dróg w Częstochowie. Każdy indywidualnie będzie wybierał jako zadanie najważniejsze poprawę dojazdu z swojego domu do swojej pracy, pod warunkiem, że ruch komunikacyjny nie przeszkodzi w poobiedniej drzemce. I jak wybrać? Decydować ma większość, czy jakaś inna logika?
Zgodzić się możemy: jeśli Premier nas o coś pyta, czujemy się tym faktem dowartościowani. Uznajemy, że traktuje nas podmiotowo. Ale Premier nas nie pyta we wszystkich sprawach, a jak się już spyta to nie zawsze słucha odpowiedzi. Czy jesteśmy wówczas podmiotem czy przedmiotem? A jeżeli jednym i drugim to… czysta schizofrenia.
I jak tu żyć, Panie Premierze, gdy zwycięża idea nowa, by o barwie mleka decydowała krowa…
1 Komentarz
Generalnie zgoda, że tzw. konsultacje społeczne, w znanych mi wydaniach praktyki społecznej, to przykład, bardziej lub mniej grubymi nićmi szytej, manipulacji. Tylko „użyteczni idioci” dają się nabrać na te gry i zabawy „władzy”. Autentyczne i chwalebne są wszelkie inicjatywy oddolne na szczeblu mikrolokalnym (np. w dzielnicach czy gminach miejsko-wiejskich i wiejskich), które w procesie nękania „władzy” znajdują szczęśliwy finał w stosownych zapisach gminnych planów inwestycyjnych i pozycji wydatków budżetowych.
Nie ma zgody co do stwierdzenia, że „jeżeli jesteśmy podmiotem i przedmiotem to… czysta schizofrenia”. Przecież występowanie człowieka – jako aktywnego uczestnika i autora ocen – w obu tych rolach, „podmiotu” i „przedmiotu”, to wcale częsty przejaw życia społecznego. Pojawia się wtedy aspekt wzajemności i partnerstwa. Posłużę się przykładem relacji podmiot/przedmiot zaczerpniętym z literatury: „jeżeli postawimy naprzeciwko siebie dwóch obserwatorów, np. psychologów, jest jasne, że każdy z nich może obserwować drugiego i badać jego zachowanie (i jego słowa) jako przedmiot badania psychologicznego – każdy z nich może wystąpić jednocześnie w dwóch rolach: przedmiotu i podmiotu. Jednak gdy zaczną oni swoje słowa traktować jak element prywatnej, przyjacielskiej rozmowy, wtedy przestają być w relacji (wzajemnej) podmiot/przedmiot i stają się partnerami. Zastanówmy się, czy w wypadku manipulacji lub innej aktywności możemy uzyskać to samo zjawisko wzajemności. Weźmy np. żonę, która metodą kar i nagród (jedzenie i seks) manipuluje mężem, żeby on więcej zarabiał i więcej pracował, i żeby unikał degradacji. Wyobraźmy sobie, że on tego nie wie, traktuje zmienność względów żony jako objaw zmiennego humoru, a sam manipuluje żoną, żeby gotowała mu to, co lubi i dawała mu seks wg jego upodobań, metodą preparowania informacji o niespodziewanych premiach, karach, awansach i degradacjach. Jest dla mnie widoczne, że podmiot aktywności jest innym znaczeniem niż podmiot poznawczy, gdyż w relacji aktywności nie może być wzajemności. Jeśli żona i mąż zorientują się, że są obiektami manipulacji, przynajmniej jedna z dwóch manipulacji naturalnie ustanie – gdyż co najwyżej jedno z nich może zgodzić się na rolę obiektu manipulacji. Jeszcze wyraźniej widać to na przykładzie niewolnictwa”. Manipula jest, zwłaszcza w polityce, esencją aktywności ludzkiej od zaranie dziejów, niestety…
Premier, premierem, a co nasze lokalne lisiory wyrabiają?
Generalnie zgoda, że tzw. konsultacje społeczne, w znanych mi wydaniach praktyki społecznej, to przykład, bardziej lub mniej grubymi nićmi szytej, manipulacji. Tylko „użyteczni idioci” dają się nabrać na te gry i zabawy „władzy”. Autentyczne i chwalebne są wszelkie inicjatywy oddolne na szczeblu mikrolokalnym (np. w dzielnicach czy gminach miejsko-wiejskich i wiejskich), które w procesie nękania „władzy” znajdują szczęśliwy finał w stosownych zapisach gminnych planów inwestycyjnych i pozycji wydatków budżetowych.
Nie ma zgody co do stwierdzenia, że „jeżeli jesteśmy podmiotem i przedmiotem to… czysta schizofrenia”. Przecież występowanie człowieka – jako aktywnego uczestnika i autora ocen – w obu tych rolach, „podmiotu” i „przedmiotu”, to wcale częsty przejaw życia społecznego. Pojawia się wtedy aspekt wzajemności i partnerstwa. Posłużę się przykładem relacji podmiot/przedmiot zaczerpniętym z literatury: „jeżeli postawimy naprzeciwko siebie dwóch obserwatorów, np. psychologów, jest jasne, że każdy z nich może obserwować drugiego i badać jego zachowanie (i jego słowa) jako przedmiot badania psychologicznego – każdy z nich może wystąpić jednocześnie w dwóch rolach: przedmiotu i podmiotu. Jednak gdy zaczną oni swoje słowa traktować jak element prywatnej, przyjacielskiej rozmowy, wtedy przestają być w relacji (wzajemnej) podmiot/przedmiot i stają się partnerami. Zastanówmy się, czy w wypadku manipulacji lub innej aktywności możemy uzyskać to samo zjawisko wzajemności. Weźmy np. żonę, która metodą kar i nagród (jedzenie i seks) manipuluje mężem, żeby on więcej zarabiał i więcej pracował, i żeby unikał degradacji. Wyobraźmy sobie, że on tego nie wie, traktuje zmienność względów żony jako objaw zmiennego humoru, a sam manipuluje żoną, żeby gotowała mu to, co lubi i dawała mu seks wg jego upodobań, metodą preparowania informacji o niespodziewanych premiach, karach, awansach i degradacjach. Jest dla mnie widoczne, że podmiot aktywności jest innym znaczeniem niż podmiot poznawczy, gdyż w relacji aktywności nie może być wzajemności. Jeśli żona i mąż zorientują się, że są obiektami manipulacji, przynajmniej jedna z dwóch manipulacji naturalnie ustanie – gdyż co najwyżej jedno z nich może zgodzić się na rolę obiektu manipulacji. Jeszcze wyraźniej widać to na przykładzie niewolnictwa”. Manipula jest, zwłaszcza w polityce, esencją aktywności ludzkiej od zaranie dziejów, niestety…
Premier, premierem, a co nasze lokalne lisiory wyrabiają?