Miała Anglia swoja „Chwalebną rewolucję” (Glorious Revolution) na przełomie listopada i grudnia 1688 r. Bez przemocy parlament usunął z tronu złego króla Jakuba II Stuarta i powierzył monarchię Wilhelmowi Orańskiemu. Efektem tego było nadanie przez nowego króla Deklaracji Praw, zmieniających ustrój angielski w monarchię parlamentarną, do dziś aktualną w Wielkiej Brytanii.
Miała i Polska swoją Chwalebną Rewolucję, gdy bez przemocy zmieniono ustrój, wprowadzając demokratyczne państwo prawa, gdy bez przemocy odzyskano wolność obywateli i suwerenność państwa. Datą symbolizującą naszą Chwalebną Rewolucję jest 4 czerwca 1989 r.
Układ „okrągłego stołu” pozwolił ludziom – po raz pierwszy po 1945 roku – wypowiedzieć się o kształcie naszego państwa. Półdemokratyczne wybory zmieniły się w plebiscyt, za pomocą kartki wyborczej przekreślono ograniczone formy liberalizacji ustroju wpisane w umowę „okrągłego stołu”. Historia przyspieszyła, uruchomiony został mechanizm odsyłający do lamusa dominację ZSRR i panowanie sowieckiego komunizmu. Nasza Chwalebna Rewolucja wpłynęła na losy świata w zakresie podobnym jak 200 lat wcześniej Rewolucja Francuska.
Dlaczego więc z taką nieśmiałością i niechęcią świętujemy rocznicę tego wydarzenia? Dlaczego z większym pietyzmem obchodzimy rocznicę krwawych klęsk miast rocznice bezkrwawych zwycięstw?
Jak mi to wytłumaczył pewien człowiek: „Bo mnie ta cała demokracja nic nie dała albo jeszcze gorzej”. Nie mogłem go pocieszać, że i w Anglii Chwalebna Rewolucja nie od razu przyniosła dobre plony. Najpierw był czas „walpolizmu”, gdy normą rodzącej się demokracji była korupcja i partyjniactwo, przy których nasze współczesne partyjniactwo wygląda jak przyzwoitość z opowieści przedszkolanki. Nie mogłem się do tego odwołać, bo ten przykład guzik go obchodził. On żyje tu i teraz i tyle go interesuje…
Trwałym zakodowanym w głowach mechanizmem jest traktowanie demokracji jako swoistej „umowy społecznej”. My wybieramy „onych”, zapewniając im władzę, posady, apanaże i konfitury. Oni w zamian też muszą nam coś dać. Nie nazywamy tego, broń nas Boże w kraju katolickim, korupcją polityczną. W praktyce jednak tak to się powinno nazwać. Kupowanie przez polityków głosów górników w zamian za utrzymanie przywilejów emerytalnych niczym się nie różni od kupowania przez „przedsiębiorczych” dobrych zleceń od sprzedajnych decydentów. Tolerowanie, a nawet więcej, przyzwolenie na korupcję polityczną, to drobiazg. Gorzej, gdy nie dostrzegamy, że są wartości ważniejsze niż ta „swojska” umowa społeczna. Jest Polska i są Polacy nie dlatego, że Polska daje coś konkretnego Polakowi (gwarancję pracy, godziwą płacę, opiekę medyczną, emeryturę itd). Bo, gdyby Polska zbankrutowała, została zniszczona wojną czy kataklizmem, to co? To przestaniemy być Polakami?
Coś tu chyba nie tak z tym wszystkim, a może właśnie z nami. Może właśnie dlatego z większym pietyzmem odnosimy się do rocznic wydarzeń, gdy traciliśmy Państwo i odpowiedzialność za nie. Bohaterska śmierć, zwłaszcza cudza, zwalnia od odpowiedzialności; życie – niestety – wręcz przeciwnie: odpowiedzialność pcha nam na plecy. I na co nam to?
1 Komentarz
„On żyje tu i teraz i tyle go interesuje…” – pisze pan Jarosław Kapsa. I to jest stara-nowa odmiana polskiego filistra – człowieka ograniczonego, bez wyższych aspiracji, prozaicznego materialisty o zakłamanej moralności obojętnego na dobro ogółu („zdradzać można, tylko tak, ażeby to na wierzch nigdy nie wyszło”). Krótkowzroczność i „natychmiastowość” korzyści własnych – najlepiej według zasady nie mam ja, to i niechaj sąsiadowi wyzdychają krowy. Mnie nie staje to niechaj i jemu zwiędnie – marzenie zdegustowanego impotenta, umysłowego impotenta, bezsilnego i niezdolnego do skutecznego działania. Z tym arcypolskim ściąganiem „lepszego” – utalentowanego, pracowitego, inteligentnego do parteru przeciętności. Z tym genetycznym wręcz gnojeniem autorytetu czy coraz rzadszego dzisiaj, biorąc jego za i przeciw, polskiego „bohatera”. Żadne cierpliwe budowanie solidnych fundamentów zdrowej gospodarki, żadne planowanie działań długofalowych strategii rozwoju i ich konsekwentna realizacja rozpisana na lata całe i pokolenia. Żadnej identyfikacji wspólnotowej i żadnego budowania autentycznego poczucia miejskiej/ojczyźnianej wspólnoty czyniącej to miasto/kraj coraz lepszym miejscem do życia, pracy i rozwijania swoich pasji. Rozwój, który jest stagnacją czyli de facto regresem, bo wielu innych, w tym samym czasie i podobnych uwarunkowaniach zewnętrznych, rwie do przodu. Częstochowa i Polska stara się „rozwijać” przez społeczne podziały i ich utrwalanie – bezsensowne partyjniackie podziały żywiące się wzajemnymi urazami, starymi i nowymi konfliktami, skandalami i czwartorzędnymi problemikami podrzucanymi przez speców od groteskowego „pijaru”, w którym macherzy od manipulacji ze swoimi pryncypałami usiłują wciskać publice ciemnotę, a często ich własną głupotę płynąca z ich mentalnego ograniczenia i cynizmu. To zniechęca wielu z zacnych i dobrze przygotowanych obywateli do zaangażowania się w życie społeczne czy polityczne miasta/kraju. Nikt ceniący profesjonalizm, wartość wiedzy i doświadczenia nie będzie taplał się w gnojowisku czy amatorszczyźnie cwanych wzajemnych pogańskich „adorantów”, których jedynym celem jest czerpanie prywatnych korzyści z publicznej kasy i byle jakie „administrowanie” a realne problemy i zagrożenia są dla nich zbędnym obciążeniem i zatruwaniem spokojnego trwania. „Chwilo trwaj” zdają się modlić dzisiejsi decydenci.
Patrioci zawsze opowiadają o umieraniu za swoją ojczyznę,nigdy o zabijaniu za ojczyznę – Bertrand Artur Russell
„On żyje tu i teraz i tyle go interesuje…” – pisze pan Jarosław Kapsa. I to jest stara-nowa odmiana polskiego filistra – człowieka ograniczonego, bez wyższych aspiracji, prozaicznego materialisty o zakłamanej moralności obojętnego na dobro ogółu („zdradzać można, tylko tak, ażeby to na wierzch nigdy nie wyszło”). Krótkowzroczność i „natychmiastowość” korzyści własnych – najlepiej według zasady nie mam ja, to i niechaj sąsiadowi wyzdychają krowy. Mnie nie staje to niechaj i jemu zwiędnie – marzenie zdegustowanego impotenta, umysłowego impotenta, bezsilnego i niezdolnego do skutecznego działania. Z tym arcypolskim ściąganiem „lepszego” – utalentowanego, pracowitego, inteligentnego do parteru przeciętności. Z tym genetycznym wręcz gnojeniem autorytetu czy coraz rzadszego dzisiaj, biorąc jego za i przeciw, polskiego „bohatera”. Żadne cierpliwe budowanie solidnych fundamentów zdrowej gospodarki, żadne planowanie działań długofalowych strategii rozwoju i ich konsekwentna realizacja rozpisana na lata całe i pokolenia. Żadnej identyfikacji wspólnotowej i żadnego budowania autentycznego poczucia miejskiej/ojczyźnianej wspólnoty czyniącej to miasto/kraj coraz lepszym miejscem do życia, pracy i rozwijania swoich pasji. Rozwój, który jest stagnacją czyli de facto regresem, bo wielu innych, w tym samym czasie i podobnych uwarunkowaniach zewnętrznych, rwie do przodu. Częstochowa i Polska stara się „rozwijać” przez społeczne podziały i ich utrwalanie – bezsensowne partyjniackie podziały żywiące się wzajemnymi urazami, starymi i nowymi konfliktami, skandalami i czwartorzędnymi problemikami podrzucanymi przez speców od groteskowego „pijaru”, w którym macherzy od manipulacji ze swoimi pryncypałami usiłują wciskać publice ciemnotę, a często ich własną głupotę płynąca z ich mentalnego ograniczenia i cynizmu. To zniechęca wielu z zacnych i dobrze przygotowanych obywateli do zaangażowania się w życie społeczne czy polityczne miasta/kraju. Nikt ceniący profesjonalizm, wartość wiedzy i doświadczenia nie będzie taplał się w gnojowisku czy amatorszczyźnie cwanych wzajemnych pogańskich „adorantów”, których jedynym celem jest czerpanie prywatnych korzyści z publicznej kasy i byle jakie „administrowanie” a realne problemy i zagrożenia są dla nich zbędnym obciążeniem i zatruwaniem spokojnego trwania. „Chwilo trwaj” zdają się modlić dzisiejsi decydenci.
Patrioci zawsze opowiadają o umieraniu za swoją ojczyznę,nigdy o zabijaniu za ojczyznę – Bertrand Artur Russell