Odwiedzając zacnego 90-latka, nie mogłem uniknąć dyskusji, zakorzenionej w starorzymskim określeniu: „o tempora, o mores” (co za czasy, co za obyczaje). 90-latek słusznie utyskiwał na kulturalną degradację elit miejskich. Opinii 90-latka z zasady nie neguję, bo z racji wieku dysponuje on znacznie większym doświadczeniem. Jednak, ani doświadczenie ani wiedza, nie pozwalają nam zdefiniować: kto zacz ta elita i jak powinna się zachowywać, by nie zdegradować się w naszych oczach…
W starych systemach elita była wyższą kastą, do której ambitny, zwykły człowiek mógł aspirować. Bartosz Głowacki musiał czapką popsuć ruskie działo, Franciszek Bujak napisać moc książek, Witos zdobyć mandat poselski itd. Droga do elity była trudna, aczkolwiek możliwa. Jeśli ktoś odbył ją na skróty (np. pan Dyzma), drżał codziennie przed zdemaskowaniem. Elita miała swoje fraki noszone przez kolejne pokolenia, naturalnie jej przychodziło posługiwanie się językiem francuskim lub angielskim, podobnie jak i posługiwanie się właściwym nożem i widelcem przy stole. Każde publiczne spotkanie umożliwiało identyfikację kto jest elitą, a kto łże-elitą, braki w dobrym wychowaniu trudno na starość nadrobić.
Mojego 90-letniego rozmówcę, zaproszono na noworoczne spotkanie elit miejskich w Filharmonii. Ponieważ ogół częstochowian reprezentuje Prezydent Miasta, to i prezydentowi przyznano rolę typowania, przez rozsyłanie zaproszeń, kto jest elitą, a kto nie jest. Doboru, jako takiego, mój rozmówca, nie negował, uderzyło go jednak zachowanie czcigodnych zapraszanych. Pal licho brak odpowiedniego stroju, choć kiedyś obowiązkiem elit było rozróżnianie, kiedy należy założyć strój wieczorowy, a kiedy sportowy. Gorszą rzeczą było wszechobecne spóźnialstwo połączone z nieumiejętnością przepychania się przez filharmonijne rzędy. Wysłuchiwałem tego żalu cierpliwie, nie chcąc burzyć wyobrażenia o życiu. A jest ono antyelitarne.
Elitarna była kultura wyższa, dlatego ogół omijał sale koncertowe i teatralne, wybierając kino lub boisko. W sali kinowej obowiązują inne niż w Filharmonii obyczaje, nikogo tu nie razi luzacki strój, przepychanie się i chrumkania popkornu. Na stadionach obowiązuje kibicowski dres-kod, a przepychanki należą do działań pożądanych społecznie. Jeżeli mamy do elity pretensję, że nie potrafi zachować się na koncercie symfonicznym, to znaczy tylko, że pielęgnujemy wizję elit, których już dawno nie ma.
Oburzenie odbiorców budziło twierdzenie, że władzę mamy taką jak społeczeństwo. Jak to, wołano, to obraza, większość naszego narodu jest porządna, uczciwa, pracowita, tylko tak się przypadkiem stało, że rządzą nami złodzieje, lenie, ruskie agenty i insza swołocz. Elity też mamy dokładnie takie same jak społeczeństwo. W dodatku czynimy z nich kozłów ofiarnych, zrzucając na nie nasze wady. Z pogardą mówimy: elyta, a się nie potrafi zachować… A gdyby potrafiła się zachować, to nasza niechęć do elit byłaby mniejsza…? Bynajmniej, jeszcze byśmy psy wieszali, że się wywyższa… W dodatku, elita sama się zdegradowała wstydząc swej elitarności. Profesor maskuje biblioteczkę swoich książek, zaprasza znajomych nie na dyskusje o Arystotelesie, lecz meczowy wieczór piwny. Wykształcony polonista pieje z zachwytu nad rymowankami jakiegoś hip-hopa, klęcząc przed „autentyzmem klasowym” jego wyrażeń.
I co możemy wymagać od elit, które wstydzą się swojej elitarności?
Jarosław Kapsa