Ojki-Łojki, pamiętasz, lato ze snu… W czasach mojej młodości Łojki były odrębnością, osadą stworzoną przez kopalnię, przy kopalni, dla ludzi w kopalni pracujących. Nie one jedne, bo Gnaszyn, Dźbów, Wręczyca, Kalej, Konopiska, Grodzisko, Osiny itd., podobnym rodowodem słynęły. W czasach gierkowskich, kopalnie zlikwidowano. Potem, w 1977 r. nastąpił rozbiór Łojek. W szkole uczą o rozbiorach Polski, o tych miejscowych – nie. Mieszkańcom, wcielonym do zaboru częstochowskiego odebrano nawet prawo do nazwy, są oni obywatelami dzielnicy Gnaszyn – Kawodrza. Sztuczny podział dzielnicowy zatarł granice Gnaszyna Górnego i Dolnego, Kawodrzy, Bańboru, podzielił Łojki. Miasto wojewódzkie Częstochowa musiało być nowoczesne i wielkie, żeby go z Kłobuckiem nie pomylono. Większość Łojek włączono w miasto-gminę Blachownię, mniejszość doczepiono do miasto-powiatu Częstochowy.
Wbrew pozorom „wielkomiejskość” nie jest zaletą. Widać to na ulicy Marynarskiej. Część łojecko-blachowieńska zadbana, na częstochowskiej, zimą, ostatni pług z piaskarką widziano w odległych czasach. To wspólna dola większości naszych peryferii: płacą ludziska podatki, guzik w zamian otrzymując. Miasto ma 160 km², ale władze widzą tylko centralne dzielnice. Od kiedy zmniejszono liczbę radnych (ponoć dla oszczędności) nie tylko ten skrawek Łojek, ale i cały Gnaszyn, nie ma szans mieć swoich przedstawicieli w radzie. Okręg wyborczy wykreślono po afrykańsku, łącząc Dźbów z Grabówką przez Gnaszyn i Lisiniec. Kto się przepcha przez taką konkurencję? Gdy radnych było 50, istniała jakaś szansa wybrania swojego przedstawiciela ze swojego, „dzielnicowego” komitetu. Był taki radny Całus reprezentujący mirowski komitet, radny Gmitruk (a wcześniej Gołębiowski), miał za sobą Kiedrzyn itd. Teraz do rady mogą się dostać jedynie reprezentanci dużych partii politycznych. Samorządność zmieniono na partyjność, a ta bardziej zapatrzona jest na warszawskie ulice niż na jakąś łojecką Marynarską. Zresztą ogólnopolski centralizm rolę radnego sprowadził do PRL-owskiego bezradnego.
Pustym gadaniem jest, że niedowład demokracji zastąpi tzw „budżet obywatelski”. „Resztówka” Łojek nie wygra z silniejszymi lobby gnaszyńskimi. Konsultacje społeczne czy rady dzielnicowe też się psu na buty nadają. W teorii umową społeczną jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, ale u nas drogi buduje się nie wedle planu, ale wedle widzimisię wspartym lex-specialis.
Gdyby nawet, jakoś demokracja zadziałała, to i tak by się okazało, że na peryferie brak pieniędzy. Po co budować drogę dla 10 domów, skoro w kolejce czekają ludniejsze osiedla. Ekspansja terytorialna miasta rozszerza obszar władzy, ale nie zwiększa odpowiedzialności. „Resztówce” Łojek byłoby pewnie lepiej w gminie Blachownia, Kiedrzynowi w gminie Mykanów, Brzezinom pod Poczesną lub Konopiskami. Mniejsza Częstochowa lepiej poradziłaby sobie z wieloma problemami.
Z władzą jednak łączą się przymioty niematerialne: ambicja, godność, duma. Nikt nie analizuje skutków absurdalnego rozszerzenia takich miast jak Częstochowa, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Kędzierzyn-Koźle. Powiela się więc błędy ambicjonalne w Opolu, Zielonej Górze, Rzeszowie itd.
I potem ludzie mówią, że Polska to nie jest kraj dla ludzi.