To dramat, gdy przepełniony pęcherz ciśnie, a nie ma gdzie się załatwić. Częstochowskie publiczne toalety poznikały niestety z okolic centrum miasta. Zanim zostały zamknięte, do najczęściej uczęszczanych należały te przy placu Daszyńskiego, przy placu Biegańskiego i w przejściu podziemnym pod Jasną Górą, Naprzeciwko dworca PKS, a kiedyś także na rogu ul. Dekabrystów.
Jeszcze siedem lat temu było ich łącznie jedenaście. W alejach, którymi przede wszystkim chodzą turyści i pielgrzymi brak takich miejsc doskwiera najbardziej. Jedyny całoroczny szalet znajduje się dopiero w parku Staszica, na samym jego końcu, ale by do niego dotrzeć trzeba zawartość pęcherza mozolnie transportować pod górę. W pośpiechu to tortura. Na szczęście szalet jest przystosowany do potrzeb niepełnosprawnych, są tam umywalki do mycia nóg dla pielgrzymów, a dodatkowo można w nim, za 5 zł, wziąć prysznic.
Prócz tego są jeszcze dwa „tojtoje” stojące przy parkingu obok liceum Sienkiewicza, ale mało kto o nich wie, bo są oddalone od alei w stronę ul. Racławickiej. Dodatkowo wiele osób jest uprzedzona do małych plastikowych kibelków z powodu ogólnej złej opinii o stanie ich higieny.
Miasto na szaletach, gdy jeszcze istniały zarabiało w sumie ok 200 tys. zł, a ich utrzymanie kosztowało ok 600 tys. rocznie. Straty przypieczętowały los toalet. Teraz właściciele i lokatorzy kamienic w Alejach narzekają na brud i smród w zafajdanych bramach, w rogach podwórek, przy śmietnikach a nawet na niezamkniętych klatkach schodowych! Zbliża się okres turystyczno-pielgrzymkowy, a na powstanie szaletu nie ma szans.
Miasto wprawdzie planowało budowę ultranowoczesnego, publicznego szaletu, ale niestety plan okazał się niewykonalny. Budową obiektu miała się bowiem zająć oczyszczalnia ścieków „Warta”, ale obowiązujące przepisy nie dają jej takiego prawa. Miejscy urzędnicy przedwcześnie pochwalili się planami budowy szaletu, a niestety zaniedbali zapoznanie się z aktualnymi regulacjami.
Każdy niesie swoje brzemię
Osoby idące w stronę Jasnej Góry, jeśli przyjechały pociągiem, lub autobusem, a nie załatwiły swoich potrzeb na dworcach, kierują więc swe drobne, nerwowe kroczki najpierw do restauracji McDonald’s na parterze DH Centrum przy al. Wolności. Tam jednak ubikacji zazwyczaj pilnuje jedna z pań sprzątających, która uprzejmie, acz stanowczo informuje, że „toaleta tylko dla klientów”.
Idącym Alejami osobom nieznającym miasta najbardziej rzucają się w oczy kolorowo oklejone szyby restauracji „KFC” na rogu Alei NMP i ul. Dąbrowskiego. Tam więc drepcze kolejna fala „uciśnionych”, którzy chcą się pozbyć balastu.
Wejście do WC w jadłodajni blokuje przed niepowołanymi zamek szyfrowy, a kody, które trzeba w pośpiechu wstukać drżącymi z niecierpliwości palcami, są drukowane na paragonach. Najbardziej więc zdeterminowani goście, którzy nie są klientami restauracji, podnoszą leżące na chodniku karteczki i grzebią w kubłach na śmieci, by znaleźć jakiś mało pognieciony paragon z dobrze widocznym kodem.
– Kiedyś to nawet widziałem jak dwie eleganckie paniusie wyrywały sobie taki papierek i kłóciły się która z nich jest pierwsza! – wspomina chichocząc Dominik, mieszkający po sąsiedzku bywalec „KFC”. – Tu by można majątek zbić, jakby ktoś chciał „konikiem” zostać i sprzedawać pod drzwiami stare paragony – dodaje rozbawiony absurdalną wizją.
Tuz obok mieści się kawiarnia „Skrzynka”, której zamykana na klucz toaleta jest we wspólnym korytarzu, wiodącym do ośrodka promocji kultury „Gaude Mater” na piętrze. Chociaż ośrodek jest instytucją miejską i dysponuje (do godz. 17:00) bezpłatną toaletą, nikt jednak nie chce ryzykować wspinaczki po schodach z przepełnionym pęcherzem, więc potrzebujący i tak nagminnie wchodzą do „Skrzynki” prosić o klucz od WC.
Ten lokal ma dodatkowy problem podczas imprez masowych. Akurat między kościołem św. Jakuba a „Skrzynką” stawia się wtedy rząd plastikowych wychodków. Pomijając już fakt, że „tojtoje” oszpecają widok na przykościelny park naprzeciw okien kawiarni, to jeszcze cześć oczekujących na swoją kolej, by skrócić męki oczekiwania, decyduje się przedrzeć przez jezdnię i udać po ratunek do „Skrzynki”. Widzowie występów ściskając kolana kuśtykają więc przez jezdnię w niedozwolonym miejscu i zaaferowani pilna potrzebą stwarzają dodatkowe zagrożenie dla siebie i kierowców.
Dalej, za „Skrzynką” mieści się „Cleopatra”, w której można bezproblemowo skorzystać z toalety. Tam już jednak dociera mniej potrzebujących. Nie doniosą.
Nieco schowany na uboczu, w bramie, w południowo-wschodniem rogu placu, bar ”PierożeQ” jest oblegany mniej. Tam za symboliczną złotówkę każda osoba nie będąca klientem może skorzystać z toalety. Bar mieści się jednak w raczej niewielkim pomieszczeniu i zazwyczaj jest pełen po brzegi. Zerkając tam pobieżnie można odnieść wrażenie, że do toalety trudno będzie się dopchać i łatwo porzucić pomysł legalnego załatwienia potrzeb. Ci więc, których potrzeba przycisnęła najbardziej załatwiają się, ku zniesmaczeniu mieszkańców, pod śmietnikiem, czy w rogu podwórka.
Po drugiej stronie ratusza też jest brama. Mieszcząca się obok bramy piekarnia i cukiernia „Boulangerie”, jak to piekarnia, jest czynna krócej niż inne lokale i to jej pomaga uniknąć napływu toaletowych gości. Ci, widząc wieczorem zamknięte drzwi, wchodzą za potrzebą w bramę przy ul Śląskiej.
Można błagać o pomoc w firmach
– To okropne, że ludzie muszą się tak męczyć – utyskuje pani Renata, która opowiedziała nam o zaobserwowanej sytuacji. – Stałam w kolejce w jednym z banków w II Alei, gdy weszła do środka jakaś pani i spytała czy może tu skorzystać z toalety. Zdziwiłam się, bo obsługa banku kobiecie odmówiła. Trzeba było widzieć jej minę! Pewnie myślała, że to koniec jej męki, a tu nagle takie niemiłe zaskoczenie…
Pozostaje więc restauracja „Pod Ratuszem” i mieszczące się w ratuszu muzeum. Muzeum jednak zamykane jest wcześnie, a trudno sobie wyobrazić kolejkę turystów i pielgrzymów stepujących w długiej kolejce w wąskim korytarzu, którym wchodzi się do restauracji. Ta jest na szczęście czynna do późnych godzin wieczornych.
1 Komentarz
Pechęrz, jak pęcherz… gorzej jak stolczyk zbuntowany zechce nieodparcie uwolnienia. Nic nie pozostaje jak kupsztyl w najbliższej bramie bacząc na na monitoring i podsłuchy… by nie było jak w tej fraszce Kochanowskiego: „… drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje”.
@@@ Władza publiczna, która nie dostrzega problemu i nie potrafi rozwiązać/zaspokoić potrzeby miejskich szaletów to gów.niana władza.
Pechęrz, jak pęcherz… gorzej jak stolczyk zbuntowany zechce nieodparcie uwolnienia. Nic nie pozostaje jak kupsztyl w najbliższej bramie bacząc na na monitoring i podsłuchy… by nie było jak w tej fraszce Kochanowskiego: „… drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje”.
@@@ Władza publiczna, która nie dostrzega problemu i nie potrafi rozwiązać/zaspokoić potrzeby miejskich szaletów to gów.niana władza.