7dni
Czasem urwała się droga, innym razem zatrzymała ich burza piaskowa. A jednak nie było przeszkód nie do pokonania. Przez 30 dni przemierzyli ponad 12 tysięcy kilometrów beczką, czyli 30-letnim Mercedesem W123. Marcin Kusiński i Grzegorz Mietelski wakacyjną ekspedycję „Sahara 2013” zrealizowali już w lutym.
Częstochowa, Strasburg, Dijon, Barcelona, Grenada, Algeciras, no i Gibraltar z tablicą pamiątkową Sikorskiego. Potem już Maroko: Tanger, Rabat, Marakesz, Tiznit, Warzazat. Bezdroża Sahary. Jechali przez hamady, czyli kamieniste pustynie, a między piaskowymi wydmami rozbijali namiot. Gdy urwała się droga, jechali dalej – przez kamienie. Usług przewodników nie chcieli. Campingi i pensjonaty omijali szerokim łukiem. Sypiali na dziko.
Beczka
30-letni wehikuł Mercedes W123 podołał wojażom. Zdarzały się usterki, ale one otwierały podróżnikom bramę przygody. Czym byłaby wyprawa bez wyzwań? Najpoważniejsza awaria zdarzyła się jeszcze w Niemczech, 600 km od domu. – Mechanicy dawali beczce maksymalnie 2 tysiące kilometrów. Był problem z osłoną półosi, nie mogliśmy sobie pozwolić na jej wymianę, bo stracilibyśmy na czasie. Kulki z łożyska wypadły – dramat. Normalny samochód by nie pojechał. Nasza beczka przejechała 10 tysięcy kilometrów więcej. Trochę przy tym hałasowała, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nikt w Maroku, gdzie na ulicach jest istne szaleństwo. Nie ma korków, ale też nie ma przepisów, nie ma dziur, ale też nie ma sygnalizacji. Ktoś jedzie na ośle, inny na wózku, obok samochody. I przy tym wszystkim nie widzieliśmy wielu wypadków!
Przez żołądek
Zrywali daktyle w gajach palmowych. Mijali plantacje truskawek i pomarańczy. W zamian za pomoc dawali pasztet. Stołowali się „na stojąco”, ignorując natrętnych naganiaczy restauracji. Szli tam, gdzie jedli miejscowi, gdzie jedzenie przygotowywano na ich oczach. Uciekali przed barami McDonald’s hen na prowincję, na bezdroża Sahary. Tylko na chleb narzekali. – Tak twardy – mówią – że zęby wybić można. Na pustyni staraliśmy się wymieniać polskie produkty, dżem czy ubrania, na miejscowe jedzenie. Ale Marokańczycy się rozpuścili. Barter z przyjezdnymi owszem, ale za dopłatą. Kiedyś było łatwiej się z nimi targować – wspominają swój pierwszy pobyt w Maroko w 2010 roku. – Ostatecznie zapasów jedzenia mieliśmy tyle, że cześć przywieźliśmy jeszcze do domu.
Pustynia
Na horyzoncie białe góry. To one wytyczały im szlak, bo dróg po prostu nie było. Na pustyni spędzili trzy dni. Widzieli skamieniałości meteorytów i róże pustyni. Byli w domu Berbera – w kazbie z gliny. Wspólnie jedli posiłek. Mijały ich karawany. W dzień surfowali. Nocą leżeli pod gwiaździstym niebem, na kocu i w kurtkach. Karimat nie wzięli.
Ludzie
– Na pustyni można spotkać ciekawych ludzi. Raz, uciekając przed burzą piaskową, poznaliśmy czeską rodzinę z dwójką dzieci. Do Maroka przyjechali na tydzień. Przedłużyło się do trzech miesięcy. Gdy się rozstawaliśmy, w planach mieli jeszcze Portugalię i Hiszpanię – mówią.
– A Polacy?
– Polacy są wszędzie. W Meknes poznaliśmy chirurga na kontrakcie. 30 lat już tam mieszka. W Tangerze spaliśmy w kościele, gdzie księdzem był Polak. A w Marakeszu spotkaliśmy ludzi z Myszkowa – tak jak my przyjechali na przygodę, ale oni podróżowali wynajętym jeepem.
Marokańskie impresje
– Tam są zawsze z rana pustki. Ludzie siedzą na krawężnikach, nigdzie się nie śpieszą. Nakarmić zwierzęta, przynieść wodę, zapalić papierosa. Z higieną są trochę na bakier, zęby ich nie bolą, bo ich po prostu nie mają. Ogólne zdają się być szczęśliwi: mają czystą wodę, słońce, herbatkę. Średnia długość życia to 50 lat – opowiadają beczko podróżnicy. – Ktoś jest pucybutem, ktoś inny sprzedaje papierosy na sztuki. Generalnie obowiązuje handel barterowy – wymiana usług: ja wyrwę ci zęba, ty wyczyścisz mi buty, dam ci butelkę wody za pomarańczę, itp. Jak się ma ręce, to się pracuje, więc żebrakami są tylko kalecy czy niewidomi. Tylko niepełnosprawność zwalnia z obowiązku pracy na siebie.
Droga ważniejsza niż cel
„Beczką przez świat” to inicjatywa nieformalna, zawiązana przez ludzi w różnym wieku i o różnych profesjach. Łączy ich ciekawość świata, pasja podróżowania, otwartość na nowe wyzwania. Czasem wyprawiają się w pojedynkę, innym razem zespołowo. Skład ekipy się zmienia, choć jego trzonem jest Marcin i Grzegorz. Podróżują w różne zakątki świata – europejskie, afrykańskie, a w przyszłości może też azjatyckie. Bez pośpiechu, sztywnego grafiku, gorączkowego planowania, wygodnickich rezerwacji.
Zdjęcia z podróży dostępne na stronie:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.302175439919635.1073741837.128292987307882&type=1