Pytaliśmy odwiedzających naszą redakcję gości, czy wiedzą skąd wzięła się tradycja jedzenia karpia w wigilię Bożego Narodzenia. Nie wiedział nikt! Postanowiliśmy przyjrzeć się temu zwyczajowi, a to, czego dowiedzieliśmy się o świątecznej tradycji stawiania karpia na polskich stołach zaskoczyło nas, a nawet nieco rozczarowało.
Okazuje się, że moda na karpia pojawiła się dopiero po II wojnie światowej. Przed wojną natomiast na polskich stołach najczęściej pojawiały się sandacze, jesiotry, szczupaki i dorsze. Karpie były od nich mniej popularne i były wówczas jeszcze dość drogie. W PRL-u jednak, gdy brakowało wszystkiego, okazało się, że karpie łatwo hodować na masową skalę, a koszty takiej przemysłowej hodowli są względnie niewielkie. Na kilkanaście dni przed świętami zaopatrywano więc w tony karpi wszystkie zakłady pracy, by ryb starczyło dla wszystkich zatrudnionych. Największy rozkwit ery karpi na polskich stołach przypada na czas, gdy I sekretarzem KC PZPR został Władysław Gomułka, czyli od roku 1956. Co ciekawe, gatunek karpia promowany w PRL-u nie był dostosowany do warunków naturalnych w Polsce. Żyjący u nas na wolności karp, przysmak z księstw oświęcimskiego i zatorskiego, wyginął niestety pod koniec XIX wieku. Gatunki odtworzone później miały niestety trudności z rozmnażaniem się na wolności.
Wanna zamiast lodówki
W ubogiej, socjalistycznej Polsce, gdzie nie wszyscy mieli lodówki, a nikt nie chciał jeść nieświeżej ryby, przynoszono więc karpie do domu w reklamówkach i trzymano w wannach aż do wigilii, kiedy to karp szedł pod młotek. Ze starych polskich filmów znamy więc najlepiej „tradycję” mycia całych rodzin w miednicy, bo wanna przed świętami była zajęta przez karpia, którego dzieciaki głaskały rozchlapując wesoło wodę.
W Internecie można dostrzec pojawiającą się od kilku lat i przybierającą na sile falę krytyki tego karpiowego zwyczaju. Jego przeciwnicy argumentują, że po zmianie ustroju w Polsce są już dostępne inne ryby, zarówno te, które jedzono przed wojną, jak i inne gatunki. Karp, jest więc krytykowany jako tłusty, ościsty i woniejący mułem, a przywiązanie do jego trzymania w wannie bywa nazywane sentymentem do czasów PRL-u. Oczywiście ekolodzy i miłośnicy przyrody dodają, że własnoręczne ubijanie karpia młotkiem, i to jeszcze na oczach dzieci, jest niehumanitarne i trzeba wreszcie skończyć z tym barbarzyńskim procederem.
Zatłuczony gorszy od nieświeżego?
Kolejny argument przeciwko trzymaniu stłoczonych, ledwo żywych karpi w ceratowych basenach, transportowaniu ich w reklamówkach i tłuczeniu młotkiem przytaczają amatorzy ryb obdarzeni wybitnym smakiem. Twierdzą oni, że jeśli ryby przed śmiercią zostaną sponiewierane, wymęczone i co za tym idzie potwornie zestresowane, to dochodzi do zakwaszenia tkanki mięśniowej i wtedy mięso ma kwaśny i nieprzyjemny smak. Zapewne tylko niewielki odsetek rybich smakoszy jest w stanie te subtelne różnice w smaku wyczuć, ale ichtiobiolodzy potwierdzają występowanie zjawiska zakwaszenia mięśni w złych warunkach.
Łuska na szczęście
Etnografowie zwracają uwagę na fakt, że do popularności karpia na wigilijnym stole przyczyniły się nie tylko powody ekonomiczne i trudna sytuacja Polski w czasach powojennego socjalizmu, ale także zwyczaj trzymania łuski karpia w portfelu, który pojawił się w XIX-wiecznych domach mieszczańskich. Taka wyschnięta łuska bowiem, według wierzeń, miała gwarantować, że nie zabraknie pieniędzy w portfelu. Łuska karpia miała zarówno pomagać zachować zdrowy rozsądek w trakcie zakupów, jak i magicznie chronić portfel przed złodziejami. Przesąd ten początkowo nie był związany z wigilią, a był zwyczajem sylwestrowym. W trakcie oprawiania karpia łusek nie wyrzucano, a gospodarze obdarowywali nimi wszystkich gości.
Zwyczajami natomiast typowo wigilijnymi, mającymi gwarantować zasobność portfela, było podkładanie sianka pod wigilijny obrus oraz wrzucanie do wanny monety przed wigilijną kąpielą.
Powrót „dobrego” karpia?
Naukowcy związani ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie wyliczają jednak sporo walorów karpia. Są odmiany, które mają niewiele ości i delikatne mięso. Poza tym karpia da się przygotowywać na bardzo wiele sposobów i kucharze potrafią z niego wyczarować najrozmaitsze cudeńka. Ponieważ wzmianki historyczne datują początki hodowania karpi w Polsce na wiek XIII, warto zdaniem specjalistów od rolnictwa popularyzować karpia niekoniecznie jako rybę kojarzoną z Bożym Narodzeniem i główne danie wigilijne, ale raczej jako typowo polską rybę „całoroczną” (pomysł jest nieco podobny do idei popularyzowania gęsiny, jako „narodowej potrawy” serwowanej w święta państwowe). Zwolennicy nadania karpiowi statusu ryby kojarzonej z Polską, uczynienie z niego polskiej marki rozpoznawalnej w całej Europie i promowanej na europejskich targach, festynach i regionalnych imprezach zauważają, że już w kronikach Jana Długosza opisującego bitwę pod Grunwaldem pojawia się rycerz, którego herbem na tarczy są trzy karpie. Dlatego nie brakuje entuzjastów, którzy chcą ten fakt wykorzystać. Specjaliści od żywienia martwią się, że statystyczny Polak zjada miesięcznie niemal 6 kg mięsa (głównie wędlin i drobiu), a tylko niecałe pół kilograma ryb, a brak ryb w codziennej diecie zwiększa ryzyko zawałów serca i chorób miażdżycowych. W średniowiecznej Europie byliśmy jednak krajem o jednym z największych spożyć ryb na głowę mieszkańca i pomysł przywrócenia tamtego stanu rzeczy można w nowym roku wziąć pod rozwagę.