– Chciałem poszerzyć swoją wiedzę, więc zapisałem się na płatne studia zaoczne na Wydziale Elektrycznym Politechniki Częstochowskiej. Przeszedłem cały proces rekrutacyjny i zostałem zakwalifikowany. Po naprawdę długim czasie moje marzenie się spełniło – opowiada pan Damian. Niestety, jak to z marzeniami bywa – są ulotne. Panu Damianowi nie dane było ukończyć studiów, a wręcz wszedł z uczelnią na wojenną ścieżkę.
– Dlaczego akurat politechnika i dlaczego ten kierunek, automatyka-robotyka?
– Z racji zainteresowań i powiązań z poprzednim kierunkiem, którzy skończyłem, czyli informatyką. Pomyślałem, że warto poszerzyć swoją wiedzę w tym temacie i może czegoś nowego się dowiem. No i zaczął się semestr, zaczęliśmy uczęszczać na zajęcia. W końcu dobrnęliśmy do końca roku kalendarzowego 2023, a potem po sylwestrze w styczniu, wiadomo, zaczyna się sesja egzaminacyjna. Nastroje były dobre, z kolegami liczyliśmy, że większość przedmiotów zaliczymy bez problemu. Na kierunku było zdaje się 28 osób. Do Częstochowy na te studia przyjeżdżają ludzie nawet z Rzeszowa, Łodzi, Warszawy, bo tam one kosztują 3-4 tysiące, a tutaj „tylko” 1.800 złotych. W dodatku to tylko trzy semestry, no to nic tylko studiować i nic dziwnego, że z samej Częstochowy były tylko trzy osoby.
– … tylko pogratulować.
– I teraz musimy wrócić w tej historii do września ubiegłego roku, gdzie podczas rekrutacji każdy z nas pytał czy będą jakieś różnice programowe, które będziemy musieli uzupełnić. Pan od rekrutacji zapewnił mnie, że nie: „Proszę pana, to jest fajna rzecz, bo tylko półtora roku, czyli trzy semestry i macie magistra. Nie ma nic do uzupełnienia”. Inni koledzy, nawet dużo starsi ode mnie, też o to pytali i każdy słyszał to samo.
Każdy z nas poszedł tam z chęci nauczenia się czegoś nowego, ciekawego, poszerzenia swojej wiedzy. Nagle przed sesją otrzymaliśmy maila z dziekanatu, w którym napisano, że osoby w nim wymienione – na liście, która jest dołączona do wiadomości – mają w trybie pilnym zgłosić się do dziekanatu Wydziału Elektrycznego w celu pobrania kart do zaliczenia zajęć wyrównawczych oraz uiszczenia opłaty, ale w załączniku nie byli wymienieni wszyscy, dlatego że część z tych osób była stricte po tym kierunku, czyli robotyka-automatyka, mieli już inżyniera z tego kierunku. I część przedmiotów na poprzednich uczelniach mieli zaliczonych. Te starsze osoby, były zdziwione, gdy usłyszały, że muszą przedstawić jakiegoś sylabusa, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie mieli, żadnych dokumentów, by wyliczyć te różnice. Były też takie osoby jak ja, po informatyce na przykład, komunikacji etc. i się okazało, że te przedmioty w całej siatce programowej nie zazębiają się.
No i zaczęły się telefony do dziekanatu. Panie z dziekanatu zaczęły to zrzucać na kierownika dydaktycznego, który przez przypadek, w dniu w którym dziekanat wysłał tego mail udał się na dwutygodniowy urlop. Zatem osoby odpowiedzialnej za kontakt ze studentami nie ma. Gdy zaczęła się robić gorąca atmosfera to dziekan Wydziału Elektrycznego zaproponował nam spotkanie. Stawili się na nim prawie wszyscy zainteresowani. Na wstępie pan dziekan za wszystko nas przeprosił. Przyznał, że jest to wina jego pracowników, że nie zostaliśmy poinformowani w procesie rekrutacji o tym, że trzeba będzie coś uzupełniać. Na nasze pytania, dlaczego przez cały semestr nikt nam nie powiedział, że będzie konieczność nadrobienia materiału, pan dziekan dalej przepraszał. Powiedział, że będzie wszytko dobrze, żebyśmy się nie przejmowali. „Wiecie to jest taki trochę pic na wodę, my musimy to zrobić, żeby się w papierach zgadzało. Ja nie mogę tego powiedzieć jako dziekan, ale zrobimy tak żeby było dobrze. Będzie to zdalnie wszystko”. Dziekan sam zaproponował, że jeżeli ktoś czuje się poszkodowany przez uczelnię i chce zrezygnować, to nie będą robić problemu i zwrócą pieniądze takim osobom. Dziekan powiedział jeszcze: „spróbujcie znaleźć tych prowadzących i dogadajcie się z nimi”. I wtedy się zaczęły schody. Gdy sam zacząłem szukać tych prowadzących to się okazało, że ich nie ma, bo nie ma kierownika, którego zadaniem było wyznaczenie tych prowadzących do sesji. A sesja za dwa tygodnie. Nikt nie wiedział kto prowadzi te zajęcia. Kiedy zbliżała się sesja, to dzień wcześniej, korzystając z wcześniejszej propozycji dziekana, złożyłem pismo o mojej rezygnacji ze studiów i prośbę o zwrot poniesionych kosztów za czesne, czyli 1.800 zł. Napisałem, że nie przystępuję do sesji, pomimo że miałem już zaliczone 90 proc. Ku mojemu zdziwieniu pan dziekan odpowiedział, że nie ma takiej możliwości zwrotu pieniędzy. Dziekan po prostu zmienił zdanie. Koledzy dzwonili do niego i pytali dlaczego zmienił zdanie, bo przecież na spotkaniu mówił co innego. Na co pan dziekan: „a udowodnicie mi to jakoś? Idźcie sobie do sądu i tak nic nie wskóracie”. Tylko, że niestety, a raczej stety, jeden z kolegów, nagrał pana dziekana podczas spotkania, na którym zapewniał, że zwrócą nam pieniądze. Na nagraniu słychać czarno na białym, co pan dziekan obiecywał, a czego później się wypierał.
Udało mi się ustalić potem, że za cały proces rekrutacji jest odpowiedzialna pani prorektor Politechniki Częstochowskiej, więc poszedłem na spotkanie z nią. A ponieważ już się rozniosło po uczelni, że rozmowa z dziekanem została nagrana, to pierwsze co pani rektor na spotkaniu kazała mi zrobić, to zostawić telefon, bym przypadkiem jej nie nagrał. Powiedziałem jej, że oczekuję by wymogła – bądź sam rektor – na dziekanie Wydziału Elektrycznego, by zastosował się do swoich obietnic. Usłyszałem w odpowiedzi, że nie ma takiej możliwości.
– Próbował pan się spotkać z rektorem?
– Jeszcze nie, ale na pewno do niego pismo wystosuję. Bo osobiście się nie dostanę. Ja naprawdę dalej chętnie bym na te studia uczęszczał. I nie pieniądze są tu najważniejsze. Chodzi o zasady. Ja straciłem czas, pół roku życia, który mogłem spędzić z rodziną i dziećmi.
Chciałbym zapytać pana rektora, czy chodzi o hodowlę studentów, czy o nauczanie i studiowanie?
Mówię to, bo taki sposób studiowania, zaliczania itd. na Politechnice to takie trochę częstochowskie Collegium Humanum. Ja kończyłem informatykę na WIMiI (Wydział Inżynierii Mechanicznej i Informatyki Politechniki Częstochowskiej) i tam musiałem chodzić na wszystkie zajęcia i nawet na trójkę trzeba było sobie zasłużyć, mieć jakiekolwiek pojęcie o danym temacie. A tu…? Ale o tym innym razem.
– Macie jakiś plan działania?
– Już nie mamy. Na początku było „my”, ale jak koledzy i koleżanki zobaczyli, że nic się nie da zrobić, to zostałem tylko ja na placu boju. Poza tym akurat tak się złożyło, że tylko ja i jeszcze dwie osoby mieszkamy na miejscu w Częstochowie, a reszta grupy pochodzi z innych miejscowości, głównie ze Śląska. Więc dla nich jest to problem. Bo np. pracują w górnictwie i jeśli się np. zmieni ustawa, a oni tego tytułu magistra nie zdobędą to w konsekwencji mogą mieć problem z awansem lub nawet utrzymaniem stanowiska pracy. Siedzą więc cicho i mimo wszystko te studia skończą. Z kolei młodsi, dwudziestoparoletni nie chcą się w to dalej mieszać. Ponadto 2 czy 3 osoby zrezygnowały, dlatego zostałem sam.
– Co pan czuje teraz?
– Czuję dużą niesprawiedliwość, stratę czasu i pieniędzy. Choć kierownik dydaktyczny w rozmowie ze mną powiedział, że 1.800 złotych w dzisiejszych czasach to są śmieszne pieniądze. Może dla niego tak. Mnie chodzi o zwykłą przyzwoitość, poczucie odpowiedzialności za słowa, które się wypowiada i przyznanie się do winy. Bo w tej sytuacji człowiek staje przed murem i nie jest w stanie nic zrobić, bo ktoś kogoś kryje, bo ktoś ma władzę… Jednostka jest bez szans. Dlatego pomyślałem, że zgłoszę się do redakcji.
Renata R. Kluczna