Nazwanie Cezarego Wieprzowskiego „człowiekiem orkiestrą” nie jest przesadą. Świat zwiedza na rowerze, uwielbia żeglarstwo, gra i koncertuje na saksofonie (ukończył szkołę muzyczną w Katowicach), a na co dzień jest inżynierem elektrykiem po częstochowskiej Politechnice i prowadzi własną firmę branży metalowej.Do rozmowy z panem Cezarym skłoniła nas pierwsza z jego pasji – jazda na rowerze. I bynajmniej nie chodzi o rekreacyjne wypady w Aleje czy nawet do Olsztyna pod Częstochową. Pan Wieprzowski zwiedził już kawał świata i właśnie przygotowuje się do kolejnej wyprawy do Włoch.
– Skąd się wzięła u pana pasja do podróżowania… i to na rowerze?
– Chyba mam to w genach… Pamiętam, miałem jakieś 5 lat i byłem z moją szaloną babcią na wczasach w Gdańsku. Bardzo ją prosiłem, by kupiła mi materac do pływania. I kupiła. Ja sobie tak na tym materacu pływałem niedaleko babci, leżącej na plaży i wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł, gdy patrzyłem na statki na redzie. Zaplanowałem do nich dopłynąć, bo pomyślałem, że pewnie wybierają się gdzieś daleko, może do Afryki i że zabiorę się z nimi. Jak odpłynąłem spory kawał od plaży babcia zorientowała się, że mnie nie ma i podniosła larum. Z portu wypłynęły policyjne motorówki i mnie zgarnęły. Tak więc już od najmłodszych lat myślałem o dalekich podróżach.
– Idąc tym tokiem myślenia powinien pan zostać żeglarzem…
– I zostałem, bardzo lubię żeglować. Zawsze ciągnęło mnie do przygód, ciekawych doznań, a rower… tak się jakoś napatoczył. Jako dziecko dostałem rower, a że tereny mamy w okolicach Częstochowy piękne, często za dzieciaka robiłem sobie niedalekie wycieczki. Potem urodził mi się syn, który też dostał rower. Zabrałem go, pamiętam, do Zakopanego. Oczywiście pojechaliśmy rowerami. Trasę z Częstochowy do Zakopanego zrobiliśmy w trzy dni. Ja do dziś jeżdżę tam kilka razy w roku.
– A syn…?
– Niestety nie przejął mojej pasji.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego rower?
– Rower ma tę przewagę, że jadąc na nim możemy wszystko zobaczyć, to samo co idąc pieszo. Gdy zobaczymy coś ciekawego możemy się zatrzymać, możemy nawet zanocować, po prostu zostać na dłużej w danym miejscu. A odległości rowerem pokonuje się dość szybko, bo dziennie można zrobić nawet 200 km.
Rower świetnie robi na stawy kolanowe, na naszą postawę. Ze 20 lat temu lekarze stwierdzili u mnie jakąś narośl w kolanie. Zalecono mi jazdę rowerem. Myślę, że to właśnie był ten moment, na początku trochę z przyczyn zdrowotnych. Od tamtego czasu pokochałem dwa kółka.
– A jak dziś kolano?
– Miesiąc temu byłem na kontroli i lekarz powiedział: „wie pan co, pan jest zdrowszy ode mnie”. Rower to samo zdrowie, najlepsza witamina.
– Nie każdy, kto lubi jeździć na rowerze odważyłby się na tak ekstremalne wypady…
– Ja traktuję to jako hobby. Wszyscy przecież lubimy pokonywać własne słabości, ścigać się ze sobą samym. Mnie, właśnie to daje jazda na rowerze. Polskę przejechałem wzdłuż i w szerz, i oczywiście co roku jestem w Zakopanym. Byłem w Mińsku, w Pradze, w Bratysławie, na Białorusi. Ostatnio zaliczyłem wyjazd rowerowy do Londynu. Przejeżdżałem przez Francję, Belgię, Holandię. Wiem, że indywidualnych prób dojechania do Londynu na rowerze przez pojedyncze osoby było kilkanaście. Udały się trzy, w tym moja.
– Gdybym zdecydowała się na taki wyjazd – co jednak jest mało prawdopodobne – co powinna ze sobą zabrać?
– Ja biorę namiot, by być niezależnym od noclegów, które czasami uda się znaleźć albo nie. Zamówienie kwatery często jest związane z trudnością punktualnego dotarcia do tego miejsca. A to pogoda jest zła i wówczas jedzie się wolniej, a to przydarzyć się może jakaś awaria… Dlatego lepiej nie umawiać się na konkretną godzinę, czy nawet dzień. Łatwiej jest znaleźć hostel, ale też nie zawsze.
Ludzie litościwie patrzą na podróżującego rowerzystę, nawet gdzieś w środku Europy nie jest to problem.
Jeśli nie znajdzie się łóżka, mając własny namiot można przespać się wszędzie. Kiedyś spałem między pasami na autostradzie – było bezpiecznie, chociaż głośno. To chyba przydarzyło mi się w Belgii. Innym razem przejeżdżałem przez jakieś miasteczko, ale nigdzie nie znalazłem żadnego pustostanu, pustej polony. Wszystko grodzone, pozamykane. Za tym miastem zobaczyłem las, a robiło się już bardzo późno i ciemno. Było około 21. Nie zauważyłem, że był to las prywatny. Budzę się około 4 w nocy i widzę przed namiotem cztery pyski zajadle szczekających psów. Wychylam się, a tam 10 osób, panie i panowie na koniach – byli na polowaniu. Być może gdyby było nas więcej rowerzystów byłby problem, a że byłem sam to popatrzyli tylko na mnie litościwie i odjechali.
Wiadomo, w drodze nie jest łatwo. Problemem jest miejsce do spania, umycie się, a nawet załatwianie potrzeb fizjologicznych, ale sama jazda jest bardzo przyjemna, zwłaszcza gdy dopisuje pogoda.
Niestety jest i gorsza strona takich wypadów. Gdy coś się stanie z rowerem, oznacza to koniec wyprawy. Urwie się łańcuch, strzeli koło. Nigdy nie miałem tak, na szczęście, że musiałem wracać. Zakładam sobie cel i muszę go zrealizować.
– Prócz namiotu, co jeszcze?
– Karimata, śpiwór cienki, ale ciepły, odzież zmienna, ze trzy zmiany najlepiej lekkich ubrań, dwie pary butów, kurtka rowerowa, kuchenka gazowa i do niej dwa pojemniki gazu, mapy, telefon, power bank, oświetlenie. Z tyłu roweru dobrze byłoby mieć dwie sakwy, do których wszystkie niezbędne rzeczy muszą się zmieścić.
– A konserwy?
– Nie ma miejsca na to, a poza tym są za ciężkie. Jedzenia bierze się na dwa pierwsze dni. Ja biorę jeszcze 4 czekolady i trochę kanapek oraz 2 kilogramy suszonej kiełbasy.
– Za kilka dni wyrusza pan w najdłuższą ze swoich wypraw, aż do Włoch…
– Tak. Do Wiednia dojadę autobusem. Potem na południe w stronę Alp. Przejadę góry i dojadę do Włoch, będę w Wenecji, Cannes, aż dojadę do punktu docelowego, którym jest Saint-Tropez. Ten wyjazd będzie trwał dwa tygodnie. Z powrotem wracam ze znajomymi, którzy będą we Włoszech. Zabiorę się z nimi busem aż do Częstochowy.
– A kolejny wyjazd gdzie?
– Myślałem jeszcze o Skandynawii. Kiedyś też planowałem – nie wiem czy nie wrócę do tej myśli – pojechać na Krym.
Mam wiele pomysłów na życie, bo życie jest ciekawe, zresztą po to zostało nam dane. Jak je ładnie, dobrze wykorzystamy, to będzie wartościowe. A jak je przesiedzimy, przemęczymy to nie wiem, czy warto, że nasz stwórca się tak nacierpiał.
We wszystkich nas drzemią jakieś pasje, trzeba je tylko postarać się w sobie odkryć.