Wraz z wiekiem człowiek przestaje się obawiać zmian na lepsze. Wie, że zawsze one będą jutro. Ze zmianami na gorsze też już się oswoił. Można się pocieszać wspomnieniem: bywało lepiej, ale też bywało gorzej. Narzekać nie ma sensu, skoro było gorzej i się przeżyło, to i teraz da się radę.
Zmiany na lepsze są niebezpieczne. Poprawi się ciut, człowiek pomyśli, że to już zawsze tak będzie, weźmie kredyt, kupi nowy samochód albo mieszkanie i skończy jak bankrut. Może być jeszcze gorzej: nic nie kupi, a jego oszczędności zeżre inflacja, banki i urząd podatkowy. I jeszcze wszyscy mają ciebie za frajera. Tak się utarło, że zasada budująca dobrobyt naszej cywilizacji – oszczędnością i pracą ludzie się bogacą – stała się przedmiotem kabaretowych żartów.
Pokazał to ogółowi niejaki poseł Tchórzewski, forsując poprawkę w rządowym projekcie rozdawania „antyinflacyjnych” dodatków osłonowych. Zgodnie z jego pomysłem, wyższe dodatki dostaną ci, którzy z uporem trzymają się węglowych „kopciuchów”, nie zwracając uwagi na promocje, nakazy, zakazy, szkodliwość smogu, program „Czyste powietrze” itp. dyrdymały. Kto uwierzył, że chcąc mieć lepiej trzeba zainwestować w solary, albo gazowe grzanie, wyszedł na frajera. Są jeszcze głupsi, niegdyś zwani zapobiegliwymi, jeśli ktoś z przyznanych na dzieci 500+ budował w banku oszczędności, by pociechy – jak skończą magiczne 18 lat – miały za co studiować, teraz powinien inwestować w terapię u psychiatry. Innymi słowy, każdy dobry uczynek, jest nie tylko karany, ale i wyśmiewany.
Rządzący mają mocne argumenty za tym, by rządzić dalej. Premier wie jak sobie radzić z inflacją, przyznał sobie odpowiednią podwyżkę, a oszczędności ulokował w sposób dający kilkukrotny zysk. Skoro my, czyli ogół szaraków, tego nie potrafimy, nie dajemy rady sami ze sobą, to słuchajmy premiera. Dzięki podwyżkom dla elit, średnia statystyczna nam się podnosi, a lepszy garnitur prezydenta wizualnie umacnia pozycję Polski w układach międzynarodowych.
Wypełza ze mnie ta gorsza strona natury, egoizm nie pozwala mi uwierzyć, że poprawa bytu elit jest i dla mnie zmianą na lepsze. Nadal trzymam się prastarych zasad, przekonania, że bogactwo nie rodzi się z politycznego układu, ale z pracy i oszczędności. Podejrzewam tu grę „zero-jedynkową”: skoro im, tym z politycznych układów, lepiej, to mnie musi być gorzej. Kiepski ze mnie patriota, bo gdy mam wybierać między „mocarstwową” pozycją Polski, a kurą w garnku w niedzielę dla każdego chłopa, wybieram to drugie. To promocyjne hasło o kurze, garnku i chłopie wymyślił w XVI w. król Francji Henryk IV, a – co istotne – po zrealizowaniu tego, jego królestwo stało się rzeczywistym europejskim mocarstwem. Wcześniej różne gangi, pod pretekstem wojny religijnej, mordowały się wzajemnie, a każdy gang robił to ponoć w imię wielkości Francji. Wystarczyło zakończyć wojnę, zrezygnować z monopolu na jedynie słuszną ideologię lub religię, a w czasach bezpiecznych i spokojnych, każdy chłop mógł na swoją kurę zapracować. Może więc przydałby się Polsce taki Henryk IV, z cynicznym pragmatyzmem dbającym, by wszystkim w niedzielę nie brakło na świąteczny obiad, by każdy mógł uczciwie na swoją kurę zapracować.
Cóż, jak zauważyłem, w moim wieku nie muszę obawiać się zmian na lepsze. Lepsze już było, gorsze też, ważne, by zachować zdrowie i spokój. I tego też wszystkim życzę.
Jarosław Kapsa