Trwa protest miejskich bibliotekarek. Według ich obwieszczenia obiecywane podwyżki płac ograniczyły się do upokarzającej jałmużny. Nadal więc protestują, odmawiając realizacji innych zadań, niż tylko wypożyczanie książek.
Trwa także kampania wyborcza samorządowa. Kandydaci ścigają się w obietnicach jak nam urządzić życie. Temat biblioteki, a nawet – szerzej – rozwoju lokalnej kultury wydaje się w tej kampanii nieobecny. Zdecydowanie ważniejsza jest kwestia budowy stadionu piłkarskiego. Raków to Duma i Chwała, ilustracja naszej Wielkomiejskości, poparcie dla Rakowa, choćby tylko w formie pustej deklaracji, przeliczane jest na kilka tysięcy głosów wyborczych. Utylitaryści posługują się jednak uproszczonym liczeniem. Mimo upadku czytelnictwa, liczba osób korzystających z biblioteki jest większa niż kibiców odwiedzających stadion naszej Dumy. Tylko tych pierwszych się nie dostrzega, tych drugich nie sposób nie usłyszeć.
Kibicuję zatem bibliotekarkom. Ogólnie uważam, że jeśli chcemy, by istniejące w Częstochowie publiczne instytucje kulturalne spełniały swoją społeczną rolę, to płace pracowników merytorycznych powinny być porównywalne z płacą nauczycieli. Smutne, że racje tych drugich zostały zauważone przez rządzących, tym pierwszym łaskawie dano tylko jałmużnę. Jak zatem wymagać zaangażowania pracownika instytucji kulturalnej w edukację artystyczną naszego społeczeństwa, skoro tak ostentacyjnie lekceważymy jego pracę…?
Protest w bibliotece nie tylko nie jest zauważalny przez władzę, nie robi także żadnego wrażenia na naszej społeczności. Z goryczą wypada stwierdzić: widocznie ta dodatkowa działalność bibliotek nie była tak istotna dla mieszkańców, by odczuli oni jej brak. Podstawową wadą instytucji publicznych jest ugrzęźnięcie w tradycyjnej formie. Biznes prywatny wymaga ciągłych zmian, ciągłego dostrzegania zmiennych potrzeb klientów i ciągłych nowych pomysłów na ich zaspokajanie. Biblioteka, przykro mi o tym mówić, utknęła w swej tradycyjnej formie. Dodano do niej komputery, lecz przez to nie stała się przyjaźniejszą dla bywalców. Wypożyczalnia i czytelnia – model żywcem przeniesiony z pruskich uniwersytetów – jakby koszarowa powaga przydawała naukową szlachetność placówce. Miałem szczęście wychować się w innej „czytelniowej” tradycji, mieszkając nad klubem prasy i książki. Lekturę gazet mogłem łączyć w kawiarence z konsumpcją kawy i ciastka, obcując przy okazji z żywymi dysputami lokalnych mędrców. Nie ma już takiego miejsca, do którego można wpaść na kawkę i na polityczną dyskusję z gazetą w ręce. W czytelniach bibliotecznych dyskusje są zakazane.
Może warto tchnąć ducha w biblioteczną ciszę. Stworzyć w niektórych czytelniach miejsca na spotkania i dyskusje. Niech mają możliwość sporu Kluby Gazety Polskiej z Klubami Gazety Wyborczej, niech emocje targają Klubami Dobrej Książki, niech seniorzy i juniorzy znajdą miejsca, gdzie ich głos jest słyszalny.
Kibicując bibliotekarkom, domagając się od kandydatów na radnych deklaracji w sprawach lokalnej kultury, jednocześnie nieśmiało proszę: zmieńcie się, pomyślcie jak dostosować się do potrzeb społeczności, jak ją przekonać do niezbędności istnienia bibliotek publicznych.
Jarosław Kapsa
1 Komentarz
Obawiam się, że troglodyci nie potrzebują tradycyjnych bibliotek … mówią: wszystko czego potencjalnie potrzebuję mam w telefonie smart…
Biblioteki z bibliotekarkami i półkami pełnymi najcudowniejszych książek, starej prasy… i innych druków oraz czytników zbiorów zdigitalizowanych… obawiam się, że będą w coraz trudniejszej sytuacji… sieć i komunikatory zabijają dawne style życia, edukacji i udziału w kulturze…
Ale przecież dla ciągle licznej biednej materialnie społeczności … bywa, że biblioteka publiczna to ciągle jedyne miejsce krzewiące kulturę i udostępniające darmo swe zbiory, szerzące kulturę, a dla wielu dzieci i młodzieży azyl od środowiskowej i domowej nędzy ???
Decydenci, zejdźcie z wysokości swoich luksusów…. dojrzyjcie potrzeby polskiej biedy…