Problem pana Andrzeja jest trudny do ogarnięcia umysłem. Opowieść co prawda jest przydługa, ale warto poznać losy człowieka, który od 40 lat walczy o uznanie własnych racji przed polskim wymiarem sprawiedliwości.
„Moja walka z wymiarem sprawiedliwości trwa od… 40 lat i to wcale nie żart. Jako młody chłopak zrobiłem papiery i uzyskałem certyfikat, potwierdzający moje umiejętności w zakresie malarstwa antykorozyjnego. W Lublinie, gdzie studiowałem, zgłosiłem się do Spółdzielni Studenckiej „Juventus”, a oni z marszu przyjęli mnie do sekcji remontowo-budowlanej. Wykonywałem różne prace: malowanie słupów WN, masztów oświetleniowych, czyszczenie silosów. Potem mianowano mnie brygadzistą i delegowano do malowania mostu kolejowego w Tarnobrzegu, na Wiśle. Most (jakość usługi) sprawdzała komisja z Ministerstwa Komunikacji, opinię zlecono profesorom Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Lublinie (obecnie Politechnika) i wydano opinię bardzo pozytywną. Zaraz potem zatrudniają mnie byłe Terenowe Zakłady Usługowe TZU do malowania mostów, podlegające gminnym lub powiatowym radom. Każdego roku maluję 3.000 ton konstrukcji (7 ha). W niedługim czasie dyrekcja PKP w Lublinie zleca mi konserwację 14 ha konstrukcji. Wówczas też mój kolega Gienio jeździł do Ministerstwa Komunikacji i domagał się podwyższenia kosztorysów, opracowanych przez Biuro Projektów Kolejowych w Lublinie. W wyniku jego działań, niejako psim swędem, otrzymałem wyższe wynagrodzenie. Za pracę przeze mnie wykonaną, PKP płaci TZU 3,9 mln starych zł (a spodziewałem się 2,5 mln zł). W wyniku kontroli, inspektorzy finansowi byłego Okręgowego Zarządu Dochodów Państwa i Kontroli Finansowej z Kielc robią korektę, przy okazji fałszują dokumenty i podpisy, wartość robót obniżają o 300 tys. zł, a wszystko to za wiedzą i zgodą prokuratora. Była Prokuratura Wojewódzka czeka aż skończę wszystkie prace i wtedy mnie aresztuje, pod zarzutem wyłudzenia mienia społecznego „niewyobrażalnej wysokości”.
Mimo, że nie było zarzutu wyłudzenia mienia, a w rzeczywistości prace za nisko wyceniono, to sąd karny uznał mnie winnym dawania (w rozumieniu starego kodeksu karnego art. 241 KK) łapówek w postaci artykułów garmażeryjnych (konserwy turystycznej i kaszanki – ale jaka to była kaszanka, godna pozbawienia wolności przez 3 lata) „o wyjątkowych walorach smakowych, którą już napoczętą dojadł kontroler PKP i popił na zdrowie koniakiem marki Stock w ilości co najmniej 150 mililitrów”. Za tak zwane karalne korzyści majątkowe dostałem łącznie 3 lata, odsiedziałem 2, w areszcie tymczasowym, dla dobra śledztwa.
Zabezpieczają majątek rodzinny (mój, rodziców i rodzeństwa), łącznie 3,3 mln starych zł. Walory te zostały złożone w depozycie byłego Wydziału Finansowego Urzędu Miejskiego w Częstochowie, tak jakby prokurator obawiał się, że zarzut wyłudzenia może się nie ostać. Władze skarbowe z marszu wszczynają postępowanie administracyjne, domagają się zapłaty kosmicznych podatków, dostaję domiar, jednorazową karę grzywny, obciążają mnie kosztami wszczętej egzekucji i to w sytuacji, gdy podatki i składki ubezpieczeniowe zostały potrącone i odprowadzone przez kierownictwo TZU. Łącznie mam zapłacić ponad 1,7 mln zł. Wynagrodzenie za wykonane prace w roku 1977 w majestacie prawa (bezprawia?) praworządnie przepada. Z wyżej wspomnianej kwoty 3,3 mln, kwota 1,5 mln zł zostaje nienaruszona jako rękojmia na pokrycie rzekomej szkody wyrządzonej w mieniu społecznym. Miałem ją zwrócić PKP. By mogło dojść do zmiany tytułu, z zabezpieczenia na naprawę szkody i pieniądze te przeznaczyć na zaspokojone pretensji podatkowych, władze skarbowe, świadome swej zupełnej bezkarności, dokonują licznych fałszerstw. Wystawiają decyzję o zastosowaniu domniemania, a robią to zgodnie z wytycznymi byłej Prokuratury Wojewódzkiej w Lublinie.
Elementarna przyzwoitość nakazuje mi, by – ze znaczną zwłoką – podziękować świętej pamięci gen. Jaruzelskiemu. Do niego osobiście zwróciła się cała moja rodzina, informując o niegodziwości i bezeceństwach wymiaru sądowego i sporządzaniu fikcyjnych opinii, które legalizują rabunek.
Nie wiem, kto imiennie podjął decyzję (otrzymaliśmy ją po miesiącu) i zlecił opracowanie opinii z zakresu grafologii rzeczoznawcom z Poznania, Katowic i Warszawy. Z tatą jeździłem do tych miast, a biegli pobierali od niego próbki pisma (miał pisać lewą, prawą ręką, ustami etc.). Opracowane opinie są zgodne: wszystkie podpisy są sfałszowane, a metoda fałszerstwa polegała na tym, że zastosowano technikę przeniesienia pośredniego, czyli końcówką zaostrzonego przedmiotu np. wykałaczki kreśli się kontur podpisu. Podpisy są identyczne, jakby były powielane przez kalkę, a wiadomo, że człowiek nigdy, tak samo się nie podpisze, zawsze występują minimalne różnice.
W tej sytuacji sięgnąłem po fortel, tzn. sprawę przeniosłem do Opola. Przed tym sądem, co do zasady odzyskałem część swoich pieniędzy, ok. 1/3, resztą sąd postanowił wzbogacić defraudanta, a odsetki za bezprawne użytkowanie naszych pieniędzy (przez 16 lat) przepadły. Ciekawe jest stanowisko Prokuratury w Częstochowie, bo o fałszerstwach została przez nas poinformowana. Naczelnicy Wydziału Finansowego tego zaniechali, bo uznali, że fałszerstwa dokonano „ze szlachetnych pobudek” – pomnożenia aktywów Skarbu Państwa. Postępowanie prowadzone było kilka lat. W międzyczasie zmarł poborca skarbowy i pośmiertnie uznali go winnym.
W postępowaniu karnym, zdaniem oskarżyciela, za wykonane prace wziąłem więcej pieniędzy niż powinienem wziąć. Akt oskarżenia opiewał na 1.481.666 starych zł. Śledztwo trwało ponad rok i drugie tyle samo przewód karny. Zostałem uniewinniony z zarzutu zaboru, bo zdaniem biegłych prace zostały poważnie, w wysokości 80%, zaniżone. Sąd Najwyższy każe jednak wznowić postępowanie, bo zauważył niedopuszczalne rozbieżności. Sprawy sądowe ostatecznie zostały zakończone w 1986 r. Na uczestnictwo w nich straciłem 9 lat. I z tego tytułu domagam się zarachowania tegoż okresu jako składkowego.
W trakcie trwania procesu karnego zwróciłem się do Ministerstwa Finansów i ówczesny minister finansów M. Krzak (w ciągu 8 dni!) wydał decyzję o uchyleniu wadliwych decyzji i nakazał natychmiastowe wznowienie postępowania, zalecił uwzględnienie ustaleń sądu karnego, bezwarunkowe zarachowanie na moją rzecz odprowadzonych już podatków i ponowne przeanalizowanie zarzutów – dotyczących poniesionych nakładów.
Powiatowa Komisja Odwoławcza przy Izbie Skarbowej w Częstochowie wydaje decyzję 27 grudnia 1985 r. Uzasadnienie jest bałamutne. Informują mnie (oczywiście kłamliwie), że decyzja jest ostateczna i nie przysługuje mi prawo jej zaskarżenia. W tej sytuacji domagam się reasumpcji, eksponuję swoje zarzuty, wyjaśniam, że zastosowanie maksymalnego wskaźnika dochodowości równego 40% jest zupełnie bezpodstawne, bo wartość prac jest poważnie niedofakturowana, po raz wtóry domagam się uwzględnienia odprowadzonych podatków. To pismo pozostaje bez żadnej reakcji. Po upływie miesiąca Podatkowa Komisja Odwoławcza wydaje nową decyzję, identyczną i …na dobre rozpoczyna się moja 40-letnia wojna sądowa o odzyskanie majątku rodzinnego. Urzędnicy ciągle się wymigują, podają wykrętne powody wciąż trwającej zwłoki …i tak minęły mi najlepsze lata życia.
Pismem z 2 marca 2011 r. Dyrektor Administracji Skarbowej informuje mnie, że z Ministerstwa Finansów otrzymałem instrukcję „B5”, że akta podatkowe należało zniszczyć, bo nie ma gdzie ich archiwizować. Taki sobie powód wymyślili urzędnicy skarbówki. No to stawiam krzyżyk nad grobem i żegnam się z życiowym dorobkiem.
Po 7 latach, Sąd Apelacyjny w Katowicach odnajduje dawno zniszczone dokumenty, powołuje się na nie i je cytuje, że prace wykonywałem na podstawie „umowy o dzieło”, mimo że ustawa takich zakazywała. Skoro jednak akt nie zniszczono, to wzywam SA, by mi wskazał konkretny organ, który je archiwizuje. Korespondencja trwała 2 lata, aż wreszcie mi wskazali były Sąd Wojewódzki w Częstochowie. Domagam się udostępnienia akt, bo chciałem ustalić, kto imiennie podpisywał rzekome „umowy o dzieło”, które rzekomo zwalniały mnie z obowiązku płacenia podatków i składek. Iście przewrotnie, gdy słyszę, że w komunie można było nie płacić podatków!
Ja i inni pracownicy byliśmy zatrudnieni przez różne zakłady usług terenowych i delegowani do pracy przy konserwacji mostów kolejowych. Wszystkie umowy, bez wyjątku, były umowami zlecenia, tj. starannego działania. Usługi były objęte 3-letnią gwarancją, a TZU obciążały kwotowo PKP obowiązkiem płatności podatków i składek ubezpieczeniowych.
Skoro dokumenty się jednak odnalazły, zwróciłem się do dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach z wnioskiem o podjęcie czynności, wznowienie postępowania. …I rozpoczęła się gra na zwłokę. Co miesiąc otrzymuję decyzję o odroczeniu wydania decyzji. Chyba czekają, żebym w międzyczasie zakończył życie – bo chwila ku temu stosowna, dobiegam statystycznej długości życia mężczyzn.
I jeszcze jeden pikantny szczegół, istna ciekawostka przyrodnicza. Od chwili, gdy ponowiłem swoje roszczenia, równolegle Prokuratura Rejonowa w Częstochowie kieruje mnie na badania psychiatryczne. Domniemuję, że te podmioty działają razem i w porozumieniu, by biegli wykazali, że ogarnęła mnie ukryta schizofrenia roszczeniowa, i na tej podstawie chcą uznać, że jestem pieniaczem, z zaburzeniami osobowości.
Z pracy i oszczędności byliśmy bardzo majętną rodziną. Gdy mnie aresztowano, mieliśmy wypracowany majątek w wysokości 4,2 mln zł w gotówce – to była dekada Gierka. Wymowny przykład: luksusowa willa mojego zmarłego kolegi Gienia, 2-piętrowa, 250 mkw, została wyceniona na 610 tys. zł.
Na „wojnie” z wymiarem sądowym i skarbówką straciłem młodość, wiek średni. W 2015 r. doczekałem się statusu emeryta …i mam nowego przeciwnika procesowego – ZUS, co ma bezpośredni związek i konsekwencje związane ze sprawą malowania mostów. Uwzględniono mi staż pracy w szkolnictwie, byłem również instruktorem tenisa stołowego i ziemnego. Z tego tytułu dostaję (po licznych waloryzacjach) 448 zł emerytury miesięcznie na rękę. Ze zrozumiałych powodów upominam się o zarachowanie zatrudnienia w spółdzielniach pracy, terenowych zakładach usługowych, w zakładzie malarstwa antykorozyjnego. Sąd Okręgowy w Częstochowie Wydział Pracy, wykręca się i tłumaczy, że dokumenty sprzed półwiecza zaginęły, moje wyjaśnienia uznaje za „niespójne i sprzeczne”, a ja na to przedkładam im artykuły prasowe z lat 70. ubiegłego wieku, w których o mnie pisano. W spółdzielniach pracy, w czasach komuny zarabiałem lepiej niż niejeden profesor wyższej uczelni. Gdy upominam się o zwrot (chociażby jednej z 15 książeczek oszczędnościowych PKO, założonej w 1967 r.), Dyrektor Izby Skarbowej wyjaśnia, że też ją zniszczył. Podobnie było w roku 1985, gdy były WFUM nie chciał mi zwrócić książeczki mieszkaniowej. Gdy upomniałem się o jej zwrot, urzędnicy kłamali, że ją zniszczyli, a po wyroku się odnalazła, choć na stanie figurowała tylko kwota 5 tys. zł. Straciłem kolejkę do mieszkania, straciłem również premię gwarancyjną. I znów wyjątkowe krętactwo wymiaru sądowego RP, które w sporze z obywatelem rutynowo wypowiada się po stronie mocodawcy. Z PKO w Warszawie otrzymałem zaświadczenie, że uszczuplenie jest skutkiem przerwanej ciągłości depozytu. SA uznał zaś, że „szkoda jest wynikiem zmiany prawa, a zmiana prawa nie jest naturalną przyczyną szkody”. Tak się w RP ogłupia i okrada obywateli.
Od ponad 4 dekad trwa mój bezsensowny bój o zwrot pieniędzy. Mam udokumentowane płatności wszystkich podatków i składek ubezpieczeniowych. Urzędnicy RP zwlekając kluczą, czekając aż stracę siły albo umrę.
Nie mogę jednak tylko narzekać. W 2007 r. odniosłem połowiczny sukces, i tylko dlatego, że tego dnia w sądzie był fałszywy alarm bombowy. Domagałem się wypłaty należności za zabezpieczone przęsło. Zawsze sądy orzekały o przedawnieniu, ale jeden sędzia miał zdanie odrębne i na moją rzecz zasądził ponad 500 tys. zł. Później dostałem jeszcze odsetki – 200 tys. zł. Ale tu podejrzewam interwencję z niebios.
Dodam jeszcze, że gdyby mi zwrócili to, co mi się należy – bo podatków podwójnie płacić nie można – miałbym zapewnione godne i dostatnie życie, po sam jego kres. Ponadto mógłbym kupić przestronny apartament i wyeksponować w nim kilkutysięczny księgozbiór.
Andrzej W.”
1 Komentarz
łapówka to łapówka.
łapówka to łapówka.